Kraków, 28 czerwca 1927 r.
Mowa Marszałka PIŁSUDSKIEGO przy składaniu prochów SŁOWACKIEGO do grobów wawelskich.
Gdy  przed trumną stoję, mówić muszę o śmierci, o wszechwładnej pani  wszystkiego, co żyje. Wszystko, co żyje, umiera, a wszystko, co umiera,  żyło przedtem. Prawa śmierci są bezwzględne. Są jak gdyby stwierdzić  chciały prawdę, że co z prochu powstało, w proch się obraca. Gdy kamień  na taflę spokojnej wody rzucamy, powstają kręgi, idące wszerz i   zamierające powoli. Tak żyją ludzie, gdy śmierci bramy przepastne  przekroczą; kręgi powoli zamierają i nikną, pozostawiając po sobie  pustotę, a nawet zapomnienie. Prawa śmierci i prawa życia, związane ze  sobą, są bezwzględne i bezlitosne. Żyło ludzi mnóstwo i wszyscy pomarli.  Pokolenia za pokoleniami, żyjące codziennym życiem, zwykłym lub  niezwykłym, do wieczności przechodzą, pozostawiając po sobie jeno ogólne  wspomnienia. Wspomnienia, gdzie imion nie ma  i nie ma nazwisk. A  jednak prawda życia ludzkiego daje nam i inne zjawiska. Są ludzie i są  prace ludzkie tak silne i tak potężne, że śmierć przezwyciężają, że żyją  i obcują między nami. Przed sobą mamy trumnę ze szczątkami człowieka,  szczątkami, które świadczą o prawdzie, że proch jesteś i w proch się  obrócisz. Słowacki, jak żywa prawda życia, jest między nami. Staje się  znajomym coraz szerszym kręgom. Wiemy o nim tyle, jak o żadnym ze swoich  znajomych. Wiemy i o tym, czego nawet o braciach nie wiemy. Jest z tego  powodu naszym żywym znajomym. Znamy drobnostki jego życia, anegdoty o  nim, ba, jak sam pisze poeta, list do ekonoma lub wieczne przymierze z  Handzią czy Marylką są nam znane i znajome. Są skądś wyciągnięte i  rzucone przed oczy. Śmierci prawa są w ten sposób przezwyciężone. Jest  nam żywym znajomym i żywa znajomość Słowackiego staje się coraz powszechniejsza i coraz szersza,  tak, że ma znajomych więcej, niż miał ich za życia. Gdy wezmę odwrotnie  i policzę kilkanaście milionów Polaków, wśród których żył Słowacki, co z  nich pozostało ? Nie mają ani imienia, ani nazwiska, gdyż kilka  zaledwie osób z ówczesnego pokolenia staje nam jako żywsze istoty, jako  ci, którzy żyją, którzy nie umierają i nie nikną. Żył sto lat zaledwie  temu, zaledwie trzy pokolenia wymarły lub wymierają, a jednak, gdy  policzymy ludzi, o których cośkolwiek wiemy, to jest ich tak mało, a gdy  mówimy o Słowackim, to spotykamy się z nim codziennie i z nim obcujemy.  Powtarzamy jego słowa, jak gdyby był żywą istotą, powtarzamy wrażenia,  które przeżywał, jeżdżąc po świecie. Wiemy, co mu się podobało, a co nie  pozostawiło na nim żadnej impresji. Jest więc żywy i żyje wśród nas i  prawda śmierci okrutna, prawda śmierci potężna nie istnieje dla niego.  Powiecie może, że to metafora, że to nie jest słuszne, a jednak ta żywa  prawda istnienia człowieka bez względu na to, co kto o niej mówi, jest  żywą, prawdziwą i realną. Słowacki żyje dlatego, że umrzeć nie może. Zda  się, jak gdyby bramy śmierci przepastne za nim zamknęły się  nieszczelnie. Dla niektórych ludzi zostają one otwarte, tak, że życie i  śmierć się nie rozdzielą. Zda się, że są ludzie, którzy żyć muszą  dłużej, których życie trwa nie latami, a wiekami, wbrew prawdzie  przyrodzenia ludzkiego. I gdy teraz szczątki Słowackiego wprowadzamy do  grobowców królewskich, wiemy, że przedłużamy mu życie dalej jeszcze i że  żyć będzie tak długo, aż murów Wawelu nie naruszy czas zniszczeniem, a  skała, która nad Wisłą samotna tu stoi nie ulegnie śmierci. Dajemy mu w  ten sposób dłuższe życie, dłuższą prawdę bytowania, które zostają  pomiędzy ludźmi.
Gdy  warstwy ziemi otwartej przeliczę i widzę szkielety, co o Stwórcy  świadczą, twierdzę, że są szkielety żywe, przejrzyste, świeże i młode,  tak, że płakać po nich nie umiałby nikt szczerze. Nie płaczemy też po  Słowackim ! Gdy idzie trumna jego przez całą Polskę, witają go ludzie,  nie zaś żegnają, tak, jak gdyby był żywym człowiekiem, i żałobne dzwony  nieżałobnie biją, lecz biją radością i tryumfem. Nikt z nas nie  potrafiłby zapłakać nad zmarłym. Twierdzę raz jeszcze, że bramy  przepastne śmierci dla niektórych ludzi nie istnieją. Świadczą o  prawdzie wielkości takiej, że prawa wielkości są inne, niż prawa  małości. Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę i widzę przeszłości  gościńce, po których kroczy ludzkość i po których teraz stąpa historia,  to widzę umoszczone twarde drogi, które ludzie pokoleniami idąc w życie i  pokoleniami umierając, mościli życiem swoim, tak, jak i śmiercią.  Pokolenia, które zostawiły ślady, szkieletami i pracą codzienną i  codziennym odpoczywaniem, mościły gościńce trwałe i wieczne. Lecz  wszędzie, gdzie gościńce mają skręty, wszędzie gdzie załomy drogi,  gdzie  ludzi wahania i gdzie ludzi małych trwoga, stoją na załomach, jak  drogowskazy, olbrzymie głazy, świadczące o wielkiej prawdzie bytowania.  Stoją olbrzymie głazy samotne, lecz z nazwiskami, gdy ludzie giną  bezimiennie. Na naszym gościńcu historycznym, gdzie pokolenia za  pokoleniami idące mościły drogi i życiem, i śmiercią, czasy Słowackiego  były załamaniem, były prawdą historyczną ciemności niewoli i bezsiły.  Słowackiego wielkość sięga stu lat, gdy na ziemiach polskich  przedostatnie powstanie 1830 r. skasowało jedną prawdę życia  historycznego, skasowało wojsko. Wojsko, ta prawda siły ramienia, co  broni i chroni, co życie dając, życie innym otwiera, co krwią, jak  cementem, mości prawdę historii i trwania narodu, znikło w r. 1830.  Wtedy zapanowało wahanie na tym skręcie drogi, danym nam przez los.  W  trosce prawdy siły ramienia, w trosce prawdy nadziei, że ramię się  wzmocni, znikły i upadły. I mamy zaraz próby, by miecze, co w  podziemiach zasnęły lub tylko echem grają, zastąpić inną siła, siłą  ducha. Gdy miecze się skrzyżują, skry padają. Starano się zastąpić  prawdy proste, siłę miecza prawdą siły ducha – tak, by wzmocniwszy  ducha, móc trwać w niewoli i móc uzyskać siły, gdy tych sił będzie  potrzeba. Była to dziwna praca ówczesnego pokolenia, gdy ręce ludziom  mdlały i gdy bojaźń tej prawdy ludzi nikczemniła i ludzi do rozpaczy  doprowadzała; starano się  zamienić prostą prawdę miecza siłą ducha,  który się męczył w trwodze, że sile miecza nie dorówna. Poszły w niebo  harfy, gdy miecze pod ziemie się chowały, niszczejąc i rdzewiejąc. Gdy  przed Słowackim, jedną z harf szczerozłotych, stoję, gdy warstwy mąk  jego i pracy jego przeliczę, znajdę w tej harfie jedną strunę, co zawsze  brzęczała, znajdę prawa dumy i prawa rozkoszy cierpienia dla dumy, dla  godności ludzkiej. Szarpany niemocą ciała, szarpany niemocą prawd, które  wyznawać rozum mu kazał, szukał w rozpaczy dumy siły, targającej  wnętrzności swoje i ojczyzny swojej. Znajdziecie brzęczące struny dumy i  struny godności ludzkiej na każdym kroku. Szedł, pracując, szedł,  myśląc, że duma stargana i sponiewierana wyda nie jęk rozpaczy, lecz  siłę olbrzyma. Pracował, jak i inni, myślał o możności, aby duch ludzki  mógł zastąpić siłę ciała. I nieraz potwornie się mecząc, wątpił, jak i  inni. „Godności nie mam, przed męką uciekłem”. Tak mówi o sobie, męcząc  się potwornie, i nie mógł wydobyć siły skończenia męczarni śmiercią.  Stargana duma i sponiewierana, w błoto człowiek zdeptany, hardo prawa  godności człowieka, dumę nie w siłę miecza, lecz w siłę ducha  przerabiały. On z kraju był nie dumnych helotów i dumy tej pragnął, by  była siłą, by siłę dała, by wartość mocy, potęgę Polski mieć mogła. Gdy  niegdyś jednego z większych, co ostatnie prowadzili bunty i powstania,  pytałem, który z wieszczów najwięcej wpłynął, najwięcej działał, gdy  miecze na naszej ziemi zadzwoniły, stwierdzał mi zawsze, że naszym poetą  jest Słowacki.
Miłość ojczyzny – o ! to słońce świetne
Dla serc, co dumne, sieroce, szlachetne,
Całe się czystym miłościom oddadzą,
Jako żurawie, co łańcuch prowadzą,
Świetniejsze serca wylatują przodem;
Umrą ich duchy, lecą przed narodem.
Gdy  teraz, patrząc na trumnę, wiem, tak, jak wszyscy zebrani, że Słowacki  idzie, to wiem, że idzie tam, gdzie głazy na naszym gościńcu stoją,  świadcząc nieledwie chronologicznie przez imiona o naszej przeszłości.  Idzie między Władysławy i Zygmunty, idzie między Jany i Bolesławy. Idzie  nie z imieniem, lecz z nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i  wielkości ducha Polski. Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko  z naszym pokoleniem, lecz i z tym, którzy nadejdą. Idzie, jako Król  Duch.
Po zakończeniu przemówienia Marszałek Piłsudski zwrócił się do otaczających nosze z trumną oficerów z następującymi słowami:
 W imieniu rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę do krypty królewskiej, by królom był równy.
A to już moja skromna refleksja nad zbytnim wpadaniem w patos dyktatorom jakoś wspólny w historii wieku zeszłego: 
Mam  jednakowoż nieukrywaną nadzieję, iż głazy, których na gościńcu  Słowackiego na Wawel prowadzącym nie przeniesione siłą tragedii i  historii zostały na gościniec do Brześcia prowadzący, gdzie siła ramion  żołdactwa grzeszne karki krnąbrnych krytyków Marszałka zginała i w  ekskrementa twarze jadem skrzywione wciskała. Byłby to chichot historii  zbyt lubieżny i pospolity.
Jakbym  się sprężył, tobym też chyba mógł na dowolny temat patosem jechać po  bandzie. Patosu takiego ani kto przeczyta, a jak przeczyta to nie  zrozumie. I na tym mądrość patosu polega, bo zrozumieć go nie sposób.  Tako rzecze Zaratustra (Also sprach Zarathustra. Ein Buch für Alle und Keinen)
