Dnia 5 stycznia 1929 roku wezwany zostałem do Belwederu na godzinę dwunastą w południe.
Pan Marszałek przyjął mię, jak zwykle, w gabinecie narożnym, położonym za dużym salonem, siedząc za półokrągłym stołem.
Gdy siadłem naprzeciw, Komendant spytał mię o sytuację w Sejmie.
Opowiedziałem w krótkości o dwudniowej dyskusji na plenum Sejmu, o budżecie i funduszu dyspozycyjnym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Pan Marszałek wysłuchał mię cierpliwie, nie przerywając, po czym pochwalił moją mowę w Sejmie – za jej śmiałość i otwarte przedstawienie sprawy funduszu dyspozycyjnego.
Ponieważ Pan Marszałek przestał mówić, więc pożegnałem się uszczęśliwiony z pochwały Komendanta.
Adiutanci powiedzieli mi, w poczekalni przy wyjściu, że Pan Marszałek, czytając moją mowę w gazecie, powiedział: „Gdyby wszyscy tak przemawiali w Sejmie, to ja bym nie był chory”.
Oczywista, jestem skłonny uważać to za prawdę niezwykle dla mnie pochlebną, chociaż przy chwaleniu mego przemówienia wobec mnie Komendant był znacznie powściągliwszy.
No, ale nawet i powściągliwą pochwałę Komendanta słyszy się nie co dzień.
Przemówienie ministra Felicjana SŁAWOJ SKŁADKOWSKIEGO na sesji sejmowej (44 posiedzenie) miało miejsce 4 lutego 1929 roku, czyli peanów pochwalnych minister mógł wysłuchać 5 lutego, a nie 5 stycznia.
A oto tekst tegoż przemówienia:
02-04 Pogaduchy sejmowe Ministra Sławoja o podsłuchach i komunistach |