Dnia 8 kwietnia 1929 r., w poniedziałek, wezwany zostałem telefonicznie przez doktora (Marcina) WOYCZYŃSKIEGO na godzinę dwunastą w południe do Inspektoratu.
Pana Marszałka zastałem w drugim, bardziej słonecznym, gabinecie, chodzącego po pokoju w brunatnym swetrze.
Wygląd Komendanta dobry, kaszel przychodzi tylko z rzadka.
Po moim zameldowaniu się Pan Marszałek usiadł w fotelu za wielkim stołem, kazał mi usiąść naprzeciw i zaczął mówić w sposób następujący:
„Wezwałem was, bo chcę z wami pomówić o waszym resorcie. Wiecie, że koło czwartku rozstrzyga się sprawa rządu. Premierem będę albo ja, albo (Kazimierz) ŚWITALSKI.
Chciałbym obecnie poprowadzić rząd, ale ma to swoje ujemne strony.
Pan Prezydent przedstawia mi, bym szanował moje zdrowie, bo będąc premierem, zdzieram się bardzo, gdyż muszę opanowywać swe nerwy. (Machnąwszy ręką). Całe życie musiałem opanowywać swe nerwy, a to jest bardzo ciężko. (Zapalając się nagle i stukając ręką w stół).
A jak stracę panowanie, jestem zupełnie wytrącony z równowagi, to każę powiesić albo rozstrzelać stu lub dwustu tych łajdaków, złodziei, drani … wtedy będzie spokój i porządek w Polsce. (Uspokajając się, z uśmiechem). Tak, że być dla mnie premierem teraz to za ciężko”.
Poza tym pogoda jest zupełnie zła, czas taki, że nie wiadomo, co to znaczy takiego, ja nie mogę wychodzić z domu, więc jako premier zwycięży ŚWITALSKI. (Po chwili milczenia). Otóż o waszym resorcie … Na miejsce waszego zastępcy, ja chcę wam dać (Bronisława) PIERACKIEGO, czy się zgadzacie ?!”
„Rozkaz, Panie Marszałku !”
Tu Komendant uśmiechnął się i mówił dalej:
„Widzicie, wy dużo jeździcie i to dobrze, że dużo jeździcie, ale przez ten czas, gdy wyjeżdżacie, nikt nie może wykorzystywać waszej nieobecności i działać, jak chce, od okazji do okazji. Dlatego tam u was musi być pewny człowiek”.
Widocznie na twarzy mojej odbiło się wielkie zdziwienie z tego nagłego przydziału pułkownika PIERACKIEGO, bo Komendant zatrzymał się chwilę, popatrzył na mnie i dodał: „Nie jestem austriacką świnią, żeby was podejść, tylko tak trzeba !
Nie mówcie o tym jeszcze tam … w wojsku, bo oni zaraz zaczną robić plany, a tak ja to załatwię delikatnie” …
Teraz Pan Marszałek przeszedł do spraw Korpusu Ochrony Pogranicza i powiedział: „Będziecie mieli jako dowódcę KOP-u – (Stanisława) TESSARO. On jest człowiek mocny, twardy i on tu się w centrali nie zepsuje”.
Odpowiedziałem znów: „Rozkaz, Panie Marszałku”.
Tak Komendant „porządkował mój resort, a ja oczywista, nie miałem tu nic do gadania, tylko patrzyłem, jak miejsca moich podwładnych zmieniają swych „posiedzicieli”.
Widocznie Komendant jednak nie wyczerpał jeszcze swych planów co do Ministerstw Spraw Wewnętrznych, bo pomyślał chwilę i powiedział: „Co do reszty, zobaczymy później !”
Nie na próżno na początku mego meldowania się Pan Marszałek uprzedził mię, że zajmie się sprawami mego resortu !
Teraz Komendant złagodniał na twarzy i rzucił nagle pytanie: „Wrażenie mego artykułu ?!”
Odpowiedziałem, że wrażenie artykułu „Dno oka” jest druzgocące.
Artykuły w dziennikach opozycji trąbią na odwrót. Opinia Sejmu jest zaskoczona nowym uderzeniem Komendanta. W „Robotniku” (Mieczysław) NIEDZIAŁKOWSKI pisze, że rozbrojeni ludzie nie byli bojówką, tylko że to był kurs instruktorski.
Mówią, że nie mogą dopuścić do walki, bo to byłoby zgubne dla Polski, czyli – cofają się na całej linii.
Pan Marszałek podał mi rękę, mówiąc: „To dobrze, to mi bardzo odpowiada z tym Sejmem. Dziękuję bardzo !”
Wyszedłem do poczekalni, wyprowadzony przez adiutanta, kapitana (Czesława) PARCZYŃSKIEGO.
Tu siadłem chwilę na krześle, by choć trochę uporządkować myśli, bo takiego „łupnia”, taką „szkołę” dał mi Komendant. Potem szybko ubrałem się i wyszedłem, rozumiejąc, że nic na razie nie wymyślę !
Całą noc myślałem, co robić, a na rano miałem już plan gotowy.
Do dymisji się nie podam, bo to nonsens z Komendantem. Jeżeli będzie chciał, to w każdej chwili mnie wyrzuci.
Szkoda więc gadać, trzeba jeszcze raz święcie wypełnić rozkaz Komendanta.
Ciężko było mi się rozstawać z wiceministrem (Maurycym) JAROSZYŃSKIM, dotychczasowym mym pomocnikiem, ale – rozkaz jest rozkazem.
Pułkownikowi PIERACKIEMU, gdy zameldował się u mnie z rozkazu Pana Marszałka, przydzieliłem najważniejszą funkcję mego resortu – sprawy polityczne, mówiąc: „Pułkowniku, jest tyle pracy w Polsce, że dla nas obydwóch wystarczy”.
Pracowaliśmy też potem zawsze zgodnie i w harmonii.
W parę lat później, gdy zbliżyliśmy się do siebie, Bronek PIERACKI wyznał mi, że szedł do mnie z ciężką misją od Komendanta zaprowadzenia w mym resorcie porządku i pracy, gdyż Komendant, wysyłając go, powiedział: „Musicie iść do SŁAWOJA i podtrzymać go, bo chłopak zupełnie mi się wykoleił – nic nie robi, tylko autem jeździ”.
Oczywista – była to „praca” przyjaciół, których każdy posiada.
O wy, „serdeczni przyjaciele”, którzyście tak odmalowali Panu Marszałkowi moją pracę w terenie – obyście … żyli wiecznie !
Ciągłą pracą i posłuszeństwem wobec Komendanta zdobyłem na nowo Jego zaufanie, którym obdarzam mię aż do swej śmierci.
04-07 ZB Dno oka – „barwny” wywiad Marszałka Piłsudskiego |