Warszawa, 28 października 1925 r.
Przemówienie na komisji badającej stan aktów operacyjnych z 1920 roku.
Nie należy mieszać dwóch rzeczy: Naczelnego Wodza z Naczelnym Dowództwem. Każdy Wódz Naczelny ma swój indywidualny system działania. Mój system był dostosowany do potrzeb i stanu Polski. Wojsko nasze szybko formowano wśród wojny – to jego pierwszy minus. Drugi, że generałowie kłócili się ze sobą; nie było zaufania. Trzeci, że się nawzajem nie znano. Czwarty – to nacisk ciągły państw zwycięskich; wszyscy prócz mnie poddawali się temu naciskowi; musiałem ciągle strzec się zdrady. Groziła ona od Sztabu Generalnego, generałów, sejmu, ministerstwa spraw zagranicznych; najlepiej jeszcze współpracował ze mną SAPIEHA. Wojnę zwycięsko przeprowadziłem wobec Polaków – z takimi P o l a c i s z k a m i musiałem wciąż walczyć.
Jeszcze jedną przeszkodą było Naczelne Dowództwo. Stworzyłem je sam: wobec panującego w wojsku zepsucia finansowego i kradzieży, wyrzekłem się spraw finansowych, nie mogąc nad nimi czuwać. Naczelne Dowództwo miało prowadzić gospodarkę wojskową. Kontrola się nie udała, choć wybierałem do niej ludzi cywilnych. Rządowi ufać nie mogłem, bo on by jeszcze gorzej rozkradał. Żadnego zaufania nie miałem do sejmu i rządu. Jeszcze najlojalniej wobec mnie postępował SKULSKI. Na wojnie ci ludzie nic się nie rozumieli. Znosiłem mnóstwo płatnych ataków od posłów i stronnictw. Jestem przekonany, że były to płatne narzędzia „Ententy” - wszyscy, nie wyłączając marszałka sejmu.
Oparłem się więc na bardzo nielicznych ludziach. Książkę „Rok 1920” posłałem z dedykacją czterem tylko ludziom. Są to: PISKOR, STACHIEWICZ, WIENIAWA i PRYSTOR (mój przyjaciel). Całą ofensywę na Ukrainę układałem z pomocą dwóch tylko ludzi – WIENIAWY i STACHIEWICZA; później przyłączył się do nich Stanisław RADZIWIŁŁ. Powiedziałem o tej pracy Stanisławowi HALLEROWI, gdy była już gotowa, bo też w Sztabie każdy cudzoziemiec mógł czytać, co chciał, i tajemnice dochodziły do Niemców i bolszewików. Żadnego tam nie było sekretu. Francuzi czytali wszystko, a co wiedzieli Francuzi, to mogli wiedzieć i Anglicy, co Anglicy, to Włosi, co ci wszyscy – to Niemcy, a od Niemców i bolszewicy. Nic dziwnego, że niektóre operacje nie były w Sztabie należycie przygotowane.
Mało było ludzi, przyzwyczajonych do tzw. buchalterii wojny. Wśród legionistów było takich ledwo kilku. Wyższe wykształcenie do tego mieli tylko oficerowie z armii austriackiej. Oni to utworzyli to, co nazwałem mafią austriacka: komunikowali pewne rzeczy tylko swoim ludziom, nie innym. Na czele stanął SZEPTYCKI; opierał się temu Stanisław HALLER, ale potem i on przystąpił.
Naczelnym Dowództwie działy się olbrzymie nadużycia. Prawdopodobnie i wielu posłów sejmowych maczało w nich ręce: niejedna fortuna poselska wyrosła z nadużyć w gospodarce wojskowej, zwłaszcza brudna była sprawa rozdrapywania materiałów zdobycznych, wziętych na Niemcach. Wtedy zmusiłem PADEREWSKIEGO, żeby podczas swych częstych odjazdów powierzał zastępstwo WOJCIECHOWSKIEMU, ministrowi spraw Wewnętrznych, i razem z nim próbowałem walczyć z tym złem. Zacięte były walki z zarządem Ziem Wschodnich, bo tam chciano, co można, zachować dla miejscowej ludności. Chciano wymusić nagły rozkaz, aby dla wojska kupować wszystko za wszelką cenę. Odmówiłem Stanisławowi HALLEROWI podpisu pod takim rozkazem. Wtedy, po zwycięstwie wileńskim 1919 roku, powstało Naczelne Dowództwo dla spraw ekonomicznych. Ale w prowadzeniu wojny zupełnie się nie liczyłem ze zdaniem Naczelnego Dowództwa. Zwycięstwa odnosiłem tak, że porzucałem na jebał pies inne sprawy, rzucałem się w jedną stronę, obejmowałem dowództwo i zwyciężałem. Zwycięstwa odnoszone były pod moim batem. Pisano w Sztabie Generalnym dużo, ale nic z tego się nie robiło. ROZWADOWSKI pisał ciągle różne projekty – efemerydy. Trzymałem go w 1920 r. na stanowisku szefa Sztabu, bo z austriackich oficerów on jedne nie upadł moralnie.