Warszawa, 25 maja 1926 r.
Wywiad dla korespondenta „Le Matin” autoryzowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Na pytanie dziennikarza o kandydaturę na stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Piłsudski odpowiedział:
„Według naszych ustaw kandydatura stawiana jest przez stronnictwa. Sądzę, że na skutek ostatnich wydarzeń postawią moją. Głosowanie odbywa się następnie automatycznie, a po nim kandydat może wypowiedzieć się, czy przyjmuje wybór, czy go odrzuca. Jeżeli chodzi o to, co wolałbym – top byłbym raczej zwolennikiem listy kandydatów. Nie chciałbym być jedynym kandydatem, wolałbym raczej wraz z innymi wziąć inicjatywę, by wypowiedzieli się wszyscy razem, że ustawy polskie są wadliwe z racji słabej władzy, jaką dają Prezydentowi. Wymaga się od niego, aby bronił swego kraju i godności narodowej, a nie daje mu się możliwości robienia tego rzeczywiście. Wszyscy kandydaci mogliby wymagać od zgromadzenia posłów reformy w tym kierunku”.
Wobec tego, że w ciągu dnia dużo słyszałem o agitacji, jaką pewne czynniki polityczne w dalszym ciągu podtrzymują w Poznaniu, pragnąłem poznać opinię Marszałka o tej drażliwej sprawie.
„Nie przypuszczam, aby było w tym poważne niebezpieczeństwo. Są to raczej codzienne tarcia, jakie się często spotyka w państwach, które połączyły różnorodne prowincje, przez długi czas administrowane przez rozmaite obce rządy. W Poznańskim siła pracy niemieckiej zmieniła bardzo zwyczaje i obyczaje rasy, a również ta dzielnica została uchroniona od wszystkich skutków wojny. Wynika z tego trochę niezadowolenia u innych Polaków, którzy obserwują ten stan rzeczy, ale od tego do niebezpieczeństwa separatyzmu – daleko”.
Jakże zapatruje się pan na ustrój społeczny. Czy jest pan zwolennikiem faszyzmu ?
„Myślę, że nie mogłoby się przyjąć nic podobnego w Polsce. Ludność jest cierpliwa, ale potrzebne jej jest szczere zaufanie do swych przywódców; nie zniosłaby takiego użycia siły przez małe organizacje lokalne. Nie, to nie dla nas !”
A jaki jest pana program w stosunku do zagranicy ?
„Nie mogę – mówi Marszałek po chwili namysłu – wchodzić w szczegóły polityki zagranicznej. Ale to mogę panu powiedzieć, że moja koncepcja streszcza się w jednym tylko słowie: pokój. Kraj, wyczerpany wojną, poruszony wstrząsami wewnętrznymi, potrzebuje koniecznie pokoju. Nie pragniemy niczego, żadnej zmiany terytorialnej, chcemy żyć i wzmacniać się w pokoju. Ale gdybyśmy np. zostali zaatakowani, umielibyśmy się bronić. To leży w mojej naturze – dorzuca Marszałek z uśmiechem – i to jest także w naturze narodu polskiego. Widziano w ostatnich dniach, jakie ma zalety, do jakiej karności i do jakiego umiarkowania jest zdolna nasza armia nawet w najcięższej z walk, w wojnie domowej”.
Ale, panie Marszałku, nie mówi pan wcale jak dyktator ! - nie mogłem powstrzymać mego zdziwienia.
„Czyż to potrzeba być dyktatorem ? Jestem człowiekiem silnym, lubię decydować sam. Ale gdy patrzę na historię mojej ojczyzny, nie wierzę – naprawdę – aby można było rządzić w niej batem. Nie lubię bata. Nasze pokolenie nie jest doskonałe, ale ma pewne prawa do względów. Następne pokolenie będzie jeszcze lepsze. Nie ! Nie jestem za dyktaturą w Polsce. Inaczej wyobrażam sobie głowę państwa: trzeba, aby miał on prawo szybkiego podjęcia decyzji w zagadnieniach, tyczących się interesu narodowego. Szykany parlamentarne opóźniają tylko najnieodzowniejsze rozwiązania.
Żyjemy w chaosie ustawodawczym. Nasze państwo odziedziczyło prawa i przepisy trzech państw; dorzucono do nich jeszcze nowe. Trzeba to uprościć, oddając pełnię władzy Prezydentowi. Nie mówię, aby trzeba było dokładnie na śladować Stany Zjednoczone, gdzie wielka siła władzy centralnej jest zrównoważona szeroką autonomią różnych stanów, ale trzeba szukać w tym zakresie pojęć czegoś, co można by zastosować w Polsce.
Mówią, panie Marszałku, że zyskuje pan sympatię w stronnictwach i prawicy i lewicy ?
„Powtarzają te formułki aż do znudzenia. Nie lubię ich, one kryją różne zupełnie pojęcia społeczne. Otóż chwila rozwiązania zagadnień społecznych nie nadeszła jeszcze. Jesteśmy sąsiadami Rosji; w kraju tym pokuszono się na eksperyment społeczny na wielką skalę, wywracając jedne urządzenia, aby je zastąpić przez drugie. Nie mamy ochoty naśladować tego. Kiedy wróciłem z Magdeburga, pod koniec wojny, miałem w ręku władzę absolutną. Mogłem ją zachować, ale spostrzegłem, że Polska winna być ostrożną, bo jest młodą i biedną. Musi unikać ryzykownych eksperymentów. Ryzykanctwa lewicy i prawicy są w równowadze u nas, czego dowodzi ta słaba większość, wskutek której uchwala się ustawy. Chwilowo musi pozostać tak jak jest, bez chęci stosowania eksperymentalnego programu czy to lewicy, czy to prawicy. To, co jest najważniejsze, to moralność życia publicznego. Trzeba ogromnego wysiłku uczciwości, po demoralizacji, którą zostawiły po sobie lata wojny i wieli niewoli.
Mam przyjaciół pośród prawicy, mam ich i pośród lewicy, ale nie polityką partii Polska może się dźwignąć. Kraj i ja mamy aż dość tych etykietek i programów.
jerzy@milek.eu.org |