Dnia 15 kwietnia 1929 roku widziałem Komendanta trzy razy, co będzie chyba rekordem w mym życiu.
O godzinie 11 wezwani zostaliśmy wszyscy ministrowie nowo sformowanego rządu (Kazimierza) ŚWITALSKIEGO na Zamek, gdzie w gabinecie pana Prezydenta złożyliśmy na Jego ręce przepisaną przysięgę.
Pan Marszałek przyjechał, jak zawsze na Zamek, w stroju uroczystym, przy szabli, w białych rękawiczkach. Powitało Go na dziedzińcu wyjście pod broń warty zamkowej.
Przywitał się z nami, zebranymi, w salonie, łączącym adiutanturę z gabinetem Pana Prezydenta, po czym wszedł, razem z premierem ŚWITALSKIM, do gabinetu.
Za chwilę zostaliśmy poproszeni i my wszyscy.
Przysięgę przed Krzyżem i zapalonymi świecami odczytał głośno Pan Prezydent, a my powtarzaliśmy ją za Nim.
Prócz premiera mamy czterech nowych ministrów: pułkownik (Ignacy) BOERNER – poczta i telegraf; (Sławomir) CZERWIŃSKI – oświata; (Ignacy) MATUSZEWSKI – skarb i pułkownik (Aleksander) PRYSTOR – praca i opieka społeczna.
Po przysiędze Pan Marszałek pozostał w gabinecie Pana Prezydenta, a my odjechaliśmy każdy do swego ministerstwa.
Ja nie potrzebowałem witać się z moimi urzędnikami, gdyż znamy się już przeszło dwa lata. Tak, z rozkazu Komendanta człowiek przeżył już parę „gabinetów” jako minister.
O godzinie trzeciej i pół po południu odbyło się pierwsze posiedzenie nowego gabinetu w Prezydium Rady Ministrów, na które przyjechał również Pan Marszałek i usiadł obok premiera ŚWITALSKIEGO.
Nowy premier w krótkim przemówieniu ofiarował ministrom swą pracę i pomoc, żądając od nich w zamian lojalności i zgodnego współdziałania.
Pan Marszałek ani nikt z obecnych, prócz premiera, głosu nie zabierał, tak że ta pierwsza Rada Ministrów gabinetu ŚWITALSKIEGO trwała zaledwie kilka minut.
Przy końcu swego przemówienia premier oświadczył, że na godzinę piątą po południu mamy wszyscy zjawić się w Belwederze, gdzie nastąpi pożegnanie ustępującego premiera BARTLA.
Na parę minut przed piątą pełno już było w adiutanturze i poczekalni Belwederu, gdyż zaproszeni zostali wszyscy nowi i ustępujący ministrowie.
Samo pożegnanie premiera Bartla odbyło się w dużej sali przyjęć.
Pan Marszałek był w świetnym humorze i posadził pana Bartla po swej prawej stronie na kanapie, w półkolistym wgłębieniu salonu.
Obowiązki gospodarza pełnił pułkownik PRYSTOR i trzeba mu przyznać, że dał do picia parę butelek doskonałego węgrzyna.
Pożegnanie ciągnęło się czas dłuższy. Punktem kulminacyjnym było przemówienie Pana Marszałka, który w serdecznych i wesołych słowach zwrócił się do premiera Bartla, mówiąc, że nie żegna się z nim, lecz rozstaje się tylko na czas konieczny, by premier mógł „wyleczyć swoje nerwy i swoje nerki”.
Dobry humor Komendanta ożywił, podniósł atmosferę pożegnania do rozmiarów serdecznej manifestacji na cześć ustępującego i dobrze zharatanego pracą premiera Bartla. Przemówienia, choćby „na chybcika” przy kieliszku, sypały się ze wszystkich stron.
Premier Bartel był widocznie wzruszony tym objawem uznania za swą pracę ze strony Komendanta oraz wyrazami sympatii od swych byłych współpracowników.
Tak rozstawał się Komendant ze swym długotrwałym współpracownikiem.