26-02-09 Pan Marszałek wywiad daje na temat swój ulubiony - Marszałka PIŁSUDSKIEGO

Warszawa, 9 lutego 1926 r.

Wywiad w "Kurierze Porannym" po rozmowie Marszałka PIŁSUDSKIEGO w Belwederze z Panem Prezydentem Stanisławem WOJCIECHOWSKIM.


Prasa przyniosła wiadomość, że toczą się z Panem Marszałkiem pertraktacje o wejście do czynnej pracy w wojsku. Czy Pan Marszałek nie zechciałby udzielić informacji w tej sprawie ?

Nie mogę potwierdzić, aby pertraktacje z panem prezesem gabinetu były w jakikolwiek sposób toczone. Wobec tego wolę to nazwać rozmowami, które raczej, mówiąc językiem dyplomatycznym, były długotrwałym i męczącym dla mnie „pourparler”, które wreszcie absolutnie zerwałem wczoraj.

Czy można prosić Pana Marszałka o oświetlenie motywów tej decyzji ?

Motyw zawsze jest jeden i ten sam. Jasno zawsze wypowiadałem się, że ustawa o najwyższych władzach wojskowych, wniesiona do sejmu przez poprzedni rząd, jest szkodliwa dla państwa, szkodliwa dla wojska, a jednocześnie ma charakter umyślnego ubliżenia mnie, Józefowi PIŁSUDSKIEMU. Dlatego też przy wszystkich „pourparler”, jako pierwszy warunek jakichkolwiek poważniejszych rozmów, stawiałem wycofanie tej ustawy z sejmu, do czego, jak wiadomo, jest zawsze upoważniony rząd i prezes ministrów. Z chwilą zaś, gdy się dowiedziałem o próbie aktywowania tej ustawy z takimi czy innymi odmianami, czy nowymi dodatkami, zdecydowałem jasno i wyraźnie nie znosić nadal ubliżającej w stosunku do mnie, a sądzę i wojska, gdy handlowania między stronnictwami i partiami oraz prezesem Rady Ministrów. Zwrócę panu uwagę, że do takich metod w stosunku do mnie jestem przyzwyczajony w tym państwie i doskonale cele i zamiary tej gry rozumiem. Gra taka jest prowadzona tak dawno, jak państwo polskie istnieje, i wynika ona stąd, że jestem człowiekiem zmuszającym swoją pracą do szacunku dla siebie, niezależnie od stosunku do mnie, wypływającego z jakichkolwiek bądź innych względów. Byłem Naczelnikiem Państwa i zdołałem w r. 1918 zapewnić spokój i wyrastanie państwa mimo powszechnego zatracenia się w powodzi zjawisk, wobec których zdziczałe w tchórzostwie i upokorzeniu niewoli społeczeństwo wyglądało tak, jak gdyby drżało przed samym istnieniem Polski, jako niepodległego państwa. Zdołałem otoczyć sztandary nasze tak wielkimi zwycięstwami, jakich nawet pradziadowie nie znali, i dokonałem tego wówczas, gdy to samo tchórzostwo czyniło orła białego żółtym ze strachu.
Dosyć przypomnieć SPAA, któremu zaprzeczyłem zwycięstwami, i niecną jazdę do głównej kwatery nieprzyjaciela podczas zagrożenia stolicy.
Wreszcie, wbrew zwyczajom polskim, potrafiłem, odchodząc – z powodów politycznych – od pracy państwowej, nie żądać nic od ubogiego państwa, a zapewnić sobie i swojej rodzinie życie własną pracą.
Rozumiem dobrze, że nad takim człowiekiem nie łatwo jest przejść do porządku, dopóki jeszcze oddycha i żyje. Lecz nigdy nie rozumiałem i nie rozumiem braku odwagi cywilnej u ludzi, którzy gotowi są zawsze zapewniać, że o powrocie moim do pracy państwowej tylko marzą, robiąc przy tym, jak małe pieski, wszystkie możliwe małe, drobne, nikczemne obrazy w rodzaju komisji historycznej z fałszywymi dokumentami, w rodzaju prób dyskutowania stale o mnie beze mnie, jakoby dla dogodzenia i satysfakcjonowania mnie. System ten, tak stały w naszym państwie, który, sądziłem, będzie po upadku poprzedniego gabinetu zaniechany, został z lubością przyzwyczajeń wznowiony w całej rozciągłości, z całą nienależną takiej procedurze powagą, i to w kwestii obrony państwa w razie konfliktu zbrojnego, gdzie wszyscy najspokojniej twierdzą ciągle, że jedynym człowiekiem, który w tym wypadku wziąć musi na swoje barki całą odpowiedzialność, ma być nie kto inny, jak zwycięzca we wszystkich bitwach, które prowadził osobiście, Józef PIŁSUDSKI. Nie mogę przemilczeć, że uważam ten intrygancki system za ubliżający pracy, którą wykonałem dla państwa.
Gdy zaś pomyślę, że ten system, związany z ustawą, jest nie czym innym, jak aktywizowaniem wszelkiego rodzaju „Naczelnych Dowództw”, jako prawa dla Polski, i gdy z własnego doświadczenia wiem, jak to instytucje „Naczelnych Dowództw” ułatwiały swoją pracą nie komu innemu, jak nieprzyjacielowi, uzyskanie przewag nad nami, - nie mogę nie być oburzonym na ludzi, którzy nigdy w skórze żołnierza nie byli, gdyż przeważnie od służby w wojsku uciekli, a później wyciągnęli ręce po beneficja, związane – dla mnie zupełnie wyraźnie – z ustawą o najwyższych władzach wojskowych.

A czy Pan Marszałek omawiał tę kwestię z ministrem, gen. Lucjanem ŻELIGOWSKIM ?

Pan gen. ŻELIGOWSKI stale rozmawiał ze mną i twierdził, że za główne zadanie poczytuje sobie wprowadzenie mnie do czynnej służby w armii. To też był dzisiaj u mnie i oświadczył, że czyni ostatnią próbę spowodowania cofnięcia tej ustawy z sejmu. Poszedł, o ile mi się zdaje, z gotową dymisją w kieszeni. Nie mogę więc nic, jak dotąd, zarzucić gen. ŻELIGOWSKIEMU, który, zdaje się, przy tej szarpaninie stracił nawet na zdrowiu.
Czy dymisja ministra Jędrzeja MORACZEWSKIEGO pozostaje w jakimś związku z tą sprawą ?
Pan Moraczewski stawiał jako jeden z postulatów przy wstępowaniu do gabinetu – jak mi to sam oświadczył – powrót mój do wojska, nie chcąc być ministrem, jeśli sprawa ta nie jest stanowczo zdecydowana. Prosiłem go wówczas, a było to przed samym sformowaniem gabinetu, by zechciał nie wiązać swojej osoby z tą sprawą. Uczyniłem zaś tak dlatego, że ceniąc wysoce tyloletniego mego przyjaciela i jego zawsze uczciwą i rozumną dla państwa pracę, nie chciałem mieć na swoim sumieniu zwiększenia jego kłopotów nie tylko w rządzie, ale i we własnym klubie. Pan Moraczewski na razie się zgodził, lecz wiem, że będąc również drażliwym na wady naszych urządzeń politycznych, stawiał wniosek w rządzie o rozpoczęcie pertraktacji ze mną. Zaplątał się prawie natychmiast w sieciach metod, tak mi dobrze znanych, a które opisywałem wyżej. Lecz wyjścia p. Moraczewskiego z gabinetu – zgodnie z jego wyjaśnieniami – nie jest wcale ze mną związane. Chyba ten splot intryg i różnych machinacji przyczynił się do wewnętrznego stanu niezadowolenia, o co już nie chciałem pytać przyjaciela.

Czy Pan Marszałek ma jakieś przypuszczenia co do konsekwencji wczorajszego – jak Pan to określił – zerwania pertraktacji ?

Droga, o ile mnie się zdaje, jest otwarta dla nowej ery SIKORSKIEGO, gdyż mocno wątpię, żeby przy takim moim postanowieniu sprawy łatwo było znaleźć wyższego oficera, który by się podjął po próbie gen. ŻELIGOWSKIEGO powtarzać jego doświadczenia.