Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moraczewski Jędrzej. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Moraczewski Jędrzej. Pokaż wszystkie posty

28-12-27 Choroby i święta dezorganizują rządzenie

Warszawa, 27 grudnia 1928 r.

Minister robót publicznych Jędrzej MORACZEWSKI ponownie zapadł na zdrowiu. Z tego powodu nie objął on po świętach urzędowania ani w ministerstwie, ani w prezydium rady ministrów, gdzie miał zastępować premiera Kazimierza BARTLA.
Wczoraj w nocy wrócili z Zakopanego minister spraw wewnętrznych SŁAWOJ SKŁADKOWSKI oraz minister przemysłu i handlu KWIATKOWSKI, minister rolnictwa NIEZABYTOWSKI, sprawiedliwości CAR.
Do końca miesiąca nieobecni w stolicy będą ministrowie CZECHOWICZ, JURKIEWICZ, ŚWITALSKI i MIEDZIŃSKI.
Pan premier BARTEL powróci do Warszawy dopiero w pierwszych dniach stycznia.

28-07-02 Klub parlamentarny PPS oburzony wywiadem Marszałka PIŁSUDSKIEGO

Warszawa, 2 lipca 1928 r.

Klub Parlamentarny PPS powziął rezolucję w związku z opublikowanym wywiadem Marszałka PIŁSUDSKIEGO.
'1) PPS stwierdza, że istotne ustępy wywiadu, mówiące o możliwości oktrojowania nowych praw w Polsce zawierają groźbę zamachu stanu przeciw Konstytucji, na wierność której Marszałek PIŁSUDSKI wraz z całym rządem przysięgał.
PPS oświadcza, że będzie bronić demokracji przedstawicielstwa ludowego, wybranego w głosowaniu powszechnym, z całą bezwzględnością.
`2) PPS uważa za swój obowiązek stwierdzić, iż wywiad Marszałka PIŁSUDSKIEGO wyrządził ciężką krzywdę Rzeczypospolitej Polskiej. Fakt ukazania się takiego wywiadu obciąża również sumienia wszystkich ministrów obecnego rządu, którzy nie znaleźli w sobie dość charakteru by przeciwstawić się temu uderzeniu w powagę państwa polskiego, wobec obywateli własnych i wobec świata (to skierowane specjalnie do ministra Jędrzeja MORACZEWSKIEGO, oczywiście).
(.........)

28-06-27 Premier Kazimierz BARTEL dopiero co mianowany, a już na urlopie zdrowotnym

Warszawa, 27 czerwca 1928 r.

Wobec złego stanu zdrowia nowo mianowany premier Kazimierz BARTEL rozpoczyna z następnym dniem urlop zdrowotny i udaje się za granicę. Zastępować go będzie minister Jędrzej MORACZEWSKI.

Jak podają źródła dobrze poinformowane Marszałek PIŁSUDSKI postanowił ostatecznie w najbliższych dniach wyjechać na urlop – i to nie, jak projektowano uprzednio, na wieś względnie do Druskiennik, lecz za granicę, na południe.
Wobec potrzeby utrzymania incognito Marszałka, zarówno termin wyjazdu, jak i miejsce pobytu nie są jeszcze podane.

Na górze istny szpital !!!
 

28-06-26 Strzępy meldunków SŁAWOJA - dziwna dymisja rządu PIŁSUDSKIEGO

Na urzędzie ministra spraw wewnętrznych widywałem Komendanta dosyć rzadko.
Nawet w czasie wyjazdów Pana Marszałka do Wilna nie zawsze udało mi się być na dworcu, gdyż podróże Komendanta trzymane byłe w całkowitej tajemnicy. Ja sam nie pchałem się, nie chcąc być posądzonym o natręctwo.
Pracowałem w swoim resorcie jak umiałem, nie wiedząc zupełnie, czy praca moja podoba się Komendantowi, czy nie. Kontakt tygodniowy podtrzymywałem z premierem (Kazimierzem) BARTLEM, który koordynował pracę ministrów, bądź w charakterze premiera, lub wicepremiera, gdy premierem był sam Pan Marszałek.
Na posiedzeniach Rady Ministrów i w gmachu Prezydium Komendant bywał bardzo rzadko. Za to premier (Kazimierz) BARTEL bywał dosyć często w Belwederze celem otrzymania od Komendanta ogólnych wytycznych polityki państwowej.
W tych warunkach nadeszło lato 1928 roku i większość ministrów szykowała się do wyjazdu na urlop, gdy gruchnęła wieść, że w dniu 25 czerwca odbędzie się Rada Gabinetowa na Zamku, a więc w obecności Pana Prezydenta.
Zrozumieliśmy od razu, że wobec tego będzie obecny także i Komendant.
Jakoż gdy zebraliśmy się już na Zamku, w sali łączącej adiutanturę z gabinetem Pana Prezydenta, sygnał trąbki, dochodzący z dziedzińca, oznajmił wystąpienie warty pod broń przed Komendantem, a w chwilę potem wszedł do sali Pan Marszałek.
Ubrany był, jak zwykle przy pobycie na Zamku, w błękitny mundur marszałka z odznaczeniami bojowymi.
W lewej ręce niósł Komendant szablę (na długich rapciach), czapkę – maciejówkę i białe rękawiczki. Po przywitaniu się z nami Pan Marszałek wszedł do gabinetu Pana Prezydenta.
W kilka minut później adiutant otworzył drzwi i przez gabinet weszliśmy do dużej narożnej sali z kolumnami, gdzie był ustawiony długi stół, nakryty suknem.
Po przywitaniu się z Panem Prezydentem obsiedliśmy stół i Komendant poprosił o głos, po czym złożył, jako szef gabinetu, dymisję na ręce Pana Prezydenta w imieniu wszystkich obecnych ministrów.
Sprawiedliwość wymaga zaznaczyć, że nikt z nas, ministrów, nie wiedział zupełnie o zamiarze Pana Marszałka podania się do dymisji, ale, oczywista, milczeliśmy z godnością.
Jako motywy dymisji podał Pan Marszałek swoje zdrowie, nie pozwalające Mu zajmować się jednocześnie całokształtem spraw rządu i przygotowywaniem obrony Państwa.
Znacznie ważniejszą jednak przyczyną dymisji Komendanta, jako szefa rządu, jest obecna konstytucja polska i związany z nią tryb i zasięg pracy prezesa Rady Ministrów.
Zdaniem Komendanta – szef gabinetu ministrów, w myśl naszych tradycji, musi pracować ze wszystkimi i często ma pracę podrzucaną przez innych ministrów, czyli musi „niańczyć cudze dzieci”.
Nawet przedstawiciele obcych państw zwracają się z szeregiem rzeczy do premiera, czyli cały świat daje mu „podrzutki”.
O ile zwrócić na to uwagę odnośnych ministrów – podają się oni do dymisji i trzeba ich uspokajać.
Czyli, zdaniem całego świata, prezes ministrów jest „omnipotens” to jest to samo, co „rienpotens”.
Ten stały nacisk najważniejszych spraw na szefa rządu, który przecież jest osobą przejściową, pochodzi ze zbyt małych prerogatyw Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, będącego czynnikiem stałem w życiu Państwa.
A przecież większa jeszcze ilość podrzutków niż do Pana Marszałka szła na pana BARTLA. Stąd zdrowie obydwóch jest już zepsute.
Musi być w państwie czynnik, musi być „ktoś, co może pozwolić albo nie pozwolić”.
Lekarze zabronili Komendantowi żyć dalej „w proteście z samym sobą”, co jest związane z codziennym pozwalaniem i niepozwalaniem na szereg spraw.
Komendant „nie może patrzeć spokojnie” na nieuregulowanie sprawy urzędniczej, której nie udało się mu załatwić …
Protestuje przeciwko temu, że nie załatwił tej sprawy, i to jedynie „z powodu ochrony jej przez ministrów”. Było to przecież łatwe …
Komendant „wpada w pasję”, gdy o tym myśli.
Druga rzecz, która nie udałą się Panu Marszałkowi, to „stanowcze zerwanie z paskudztwami przeszłości … Gdzieś nikły pieniądze, gdzieś kradli” …
System poprawy idzie naprzód, zdaniem Komendanta, ale nie dość szybko i radykalnie. Dowód to, że nawet „omnipotens – nie może.
Ostatnim motywem podania się Komendanta do dymisji jest Sejm, jego praca i zachowanie się oraz stosunek rządu i premiera do Sejmu.
Nie jestem w stanie …. się długo i znosić szubrawstwa sejmowe, to dla mnie fizycznie niemożliwa rzecz !”
Jako przykład może służyć ostatnie uchwalenie budżetu przez Sejm. Na całym świecie w pracy parlamentarnej jest tu dwa „aut”: albo budżet przedłożony przez rząd jest przyjęty przez Sejm, labo nie jest przyjęty.
Na te dwa „aut” jednak w Polsce znaleziono trzecie – całkowita zmiana budowy budżetu, czyli – rozmiękczenie mózgu.
Komendant nie może tego robić.
Cieszy się, że był chory w czasie uchwalania budżetu przez Sejm, inaczej „gnaty byłyby połamane” …
Musi być szef gabinetu, który łatwiej się …
Nie chce z nimi gadać.
Składkowski też …. się, a nie bił po mordzie.
M ...” (Marek), prawnik kauzyperda, prezes socjalistów, oni może chcą straszyć mnie prawniczymi określeniami !!”
Pan Prezydent widzi, że ja szaleję, a mnie nie wolno szaleć” …
Tu musi być człowiek na premiera, który będzie, zdaniem Komendanta, bardziej kompromisowy.
Ja staję, gdy jest burza, bo znam się na tym, ale na drobne rzeczy” … Oni uchwalają wysokość dochodu, którego rząd dać nie może.
Jak Sejm Sejmem – takiej głupoty nie było !!”
Teraz Komendant reasumuje, że do prośby o dymisję zmusza Go: stan zdrowia, sprawa urzędnicza, nieuzgodnienie kompetencji ministrów i sprawa stosunku rządu do Sejmu.
Przekleństwa: „Kab ty cudze dzieci niańczył” - Komendant dłużej znosić nie może.
Jeżeli przyjdą rzeczy poważniejsze w życiu Państwa, Komendant zawsze służy swą osobą Panu Prezydentowi. Obecnie jednak podaje swój gabinet do dymisji.
Gdy Pan Prezydent zechce wezwać kogo innego na szefa rządu, to zawsze znajdzie Komendanta do pracy w wojsku i Generalnym Inspektoracie.
Za kilka miesięcy, jeżeli zajdzie potrzeba, Komendant gotów jest znów stawić się na wezwanie Pana Prezydenta jako szef gabinetu.
Wtedy znów trzeba będzie dobierać inny gabinet, „ale Składkowskiego nie wezmę, bo on się ….”, dodaje Komendant.
Po chwili milczenia, patrząc na mnie, Pan Marszałek mówi: „Ja się zresztą namyślę, ale musi bić jak stupajka !”
Zwracając się do Pana Prezydenta, Komendant proponuje, by nie doprowadzać do tego, żeby „jeden człowiek mógł być stały jako szef gabinetu”, natomiast dobrać trzech, czterech ludzi najodpowiedniejszych i zgranych ze sobą, którzy by rządzili jeden po drugim.
Tylko wtedy możliwa jest ciągłość linii rządów i odpoczynek jednego premiera przez czas gdy pracuje inny. Inaczej szef gabinetu może dojść do choroby i skończyć się.
Obecnie w stanie swego zdrowia Komendant widzi takie samo wyczerpanie i przemęczenie, jak w chwili gdy przestał być Naczelnikiem Państwa. Komendant gorączkuje i zupełnie już nie sypia.
Wyjaśniłem więc powody i mus mojej dymisji. Zastawiam drzwi otwarte dla wybrańca Pana Prezydenta.
Rzecz niemożliwa obecnie do rozgłoszenia. Na razie – niemożliwe to ogłosić.
Ja staję do rozporządzenia każdego premiera, którego wyznaczy Pan Prezydent, ale postawię przyszłemu premierowi jako warunek urealnienie budżetu Ministerstwa Spraw Wojskowych”.
Przez czas formowania nowego gabinetu Pan Marszałek gotów jest jeszcze pełnić swe obowiązki.
Zwracając się do ministrów, mówi, pokazując swoją dłoń: „Jesteście w mojej łapce i nie radzę robić zamieszania !”
Pan Prezydent będzie miał czas robić narady ze mną, prezesem Sejmu i Senatu” …
Tak, jak ja starałem się robić przy Sejmie suwerennym: oni mi przedstawiali kandydatów, a ja ich wyrzucałem przez drzwi” …
Prezes gabinetu musi robić także wszystkie roboty główne, a ministrowie są wobec Sejmu miękcy. Przecież ja mogę wskazać panów, którzy podawali się do dymisji.
Czy to jest omnipotencja prezesa gabinetu ?!
A podań ma – do sufitu ! …
Do Druskiennik przyjechała jedna kobieta aż ze Stanisławowa i mówi: „przyjechałam tu, bo pan bez roboty !!”
Tu Marszałek zamilkł, wyczerpany długim i gwałtownym mówieniem.
Pan Prezydent, zabierając głos, wyraził zadowolenie, że Komendant zgadza się na odpoczynek, leczenie i poprawę swego zdrowia. Pan Prezydent ma nadzieję, że po powrocie do zdrowia, Pan Marszałek wróci znów do decydującej pracy dla Państwa.
Obecnie Pan Prezydent wzywa ministrów do powstania z miejsc celem uczczenia zasług Komendanta jako premiera.
Pan Marszałek zwraca się z ulgą do Pana Prezydenta, mówiąc już półprywatnie: „Rzecz przechodzi do ciebie” …
Zmiana gabinetu ma nastąpić w ciągu siedmiu do dziesięciu dni, przy czym Komendant mówi z westchnieniem:
Mnie kradną lato”.
Lekarze wysyłają Komendanta na południe, ale „tym lekarzom to tak łatwo bredzić”. Dlatego, o ile Pani Marszałkowa będzie mogła wyjechać z powodu zwichnięcia nogi, to Komendant osobiście odwiezie dzieci nad morze.
Żegnamy się z Panem prezydentem i Komendantem.
Zostaje tylko minister (Jędrzej) MORACZEWSKI, którego zatrzymuje Pan Marszałek.
Opuszczamy Zamek pod silnym wrażeniem słów Komendanta. Było to pierwsze ostrzeżenie ze strony Pana Marszałka, że kiedyś będzie musiał odciążyć się w ogromie pracy państwowej.
Na drugi dzień, 27 czerwca 1928 roku, gabinet Komendanta otrzymał dymisję od Prezydenta Rzeczypospolitej.

Tyle gadaniny o zdrowiu, przemęczeniu, nerwach i Bóg wie jeszcze o czym, aby potem "stery rządu" oddać "super zdrowemu" Kazimierzowi BARTLOWI
Jak to nazwać ?

26-02-09 Pan Marszałek wywiad daje na temat swój ulubiony - Marszałka PIŁSUDSKIEGO

Warszawa, 9 lutego 1926 r.

Wywiad w "Kurierze Porannym" po rozmowie Marszałka PIŁSUDSKIEGO w Belwederze z Panem Prezydentem Stanisławem WOJCIECHOWSKIM.


Prasa przyniosła wiadomość, że toczą się z Panem Marszałkiem pertraktacje o wejście do czynnej pracy w wojsku. Czy Pan Marszałek nie zechciałby udzielić informacji w tej sprawie ?

Nie mogę potwierdzić, aby pertraktacje z panem prezesem gabinetu były w jakikolwiek sposób toczone. Wobec tego wolę to nazwać rozmowami, które raczej, mówiąc językiem dyplomatycznym, były długotrwałym i męczącym dla mnie „pourparler”, które wreszcie absolutnie zerwałem wczoraj.

Czy można prosić Pana Marszałka o oświetlenie motywów tej decyzji ?

Motyw zawsze jest jeden i ten sam. Jasno zawsze wypowiadałem się, że ustawa o najwyższych władzach wojskowych, wniesiona do sejmu przez poprzedni rząd, jest szkodliwa dla państwa, szkodliwa dla wojska, a jednocześnie ma charakter umyślnego ubliżenia mnie, Józefowi PIŁSUDSKIEMU. Dlatego też przy wszystkich „pourparler”, jako pierwszy warunek jakichkolwiek poważniejszych rozmów, stawiałem wycofanie tej ustawy z sejmu, do czego, jak wiadomo, jest zawsze upoważniony rząd i prezes ministrów. Z chwilą zaś, gdy się dowiedziałem o próbie aktywowania tej ustawy z takimi czy innymi odmianami, czy nowymi dodatkami, zdecydowałem jasno i wyraźnie nie znosić nadal ubliżającej w stosunku do mnie, a sądzę i wojska, gdy handlowania między stronnictwami i partiami oraz prezesem Rady Ministrów. Zwrócę panu uwagę, że do takich metod w stosunku do mnie jestem przyzwyczajony w tym państwie i doskonale cele i zamiary tej gry rozumiem. Gra taka jest prowadzona tak dawno, jak państwo polskie istnieje, i wynika ona stąd, że jestem człowiekiem zmuszającym swoją pracą do szacunku dla siebie, niezależnie od stosunku do mnie, wypływającego z jakichkolwiek bądź innych względów. Byłem Naczelnikiem Państwa i zdołałem w r. 1918 zapewnić spokój i wyrastanie państwa mimo powszechnego zatracenia się w powodzi zjawisk, wobec których zdziczałe w tchórzostwie i upokorzeniu niewoli społeczeństwo wyglądało tak, jak gdyby drżało przed samym istnieniem Polski, jako niepodległego państwa. Zdołałem otoczyć sztandary nasze tak wielkimi zwycięstwami, jakich nawet pradziadowie nie znali, i dokonałem tego wówczas, gdy to samo tchórzostwo czyniło orła białego żółtym ze strachu.
Dosyć przypomnieć SPAA, któremu zaprzeczyłem zwycięstwami, i niecną jazdę do głównej kwatery nieprzyjaciela podczas zagrożenia stolicy.
Wreszcie, wbrew zwyczajom polskim, potrafiłem, odchodząc – z powodów politycznych – od pracy państwowej, nie żądać nic od ubogiego państwa, a zapewnić sobie i swojej rodzinie życie własną pracą.
Rozumiem dobrze, że nad takim człowiekiem nie łatwo jest przejść do porządku, dopóki jeszcze oddycha i żyje. Lecz nigdy nie rozumiałem i nie rozumiem braku odwagi cywilnej u ludzi, którzy gotowi są zawsze zapewniać, że o powrocie moim do pracy państwowej tylko marzą, robiąc przy tym, jak małe pieski, wszystkie możliwe małe, drobne, nikczemne obrazy w rodzaju komisji historycznej z fałszywymi dokumentami, w rodzaju prób dyskutowania stale o mnie beze mnie, jakoby dla dogodzenia i satysfakcjonowania mnie. System ten, tak stały w naszym państwie, który, sądziłem, będzie po upadku poprzedniego gabinetu zaniechany, został z lubością przyzwyczajeń wznowiony w całej rozciągłości, z całą nienależną takiej procedurze powagą, i to w kwestii obrony państwa w razie konfliktu zbrojnego, gdzie wszyscy najspokojniej twierdzą ciągle, że jedynym człowiekiem, który w tym wypadku wziąć musi na swoje barki całą odpowiedzialność, ma być nie kto inny, jak zwycięzca we wszystkich bitwach, które prowadził osobiście, Józef PIŁSUDSKI. Nie mogę przemilczeć, że uważam ten intrygancki system za ubliżający pracy, którą wykonałem dla państwa.
Gdy zaś pomyślę, że ten system, związany z ustawą, jest nie czym innym, jak aktywizowaniem wszelkiego rodzaju „Naczelnych Dowództw”, jako prawa dla Polski, i gdy z własnego doświadczenia wiem, jak to instytucje „Naczelnych Dowództw” ułatwiały swoją pracą nie komu innemu, jak nieprzyjacielowi, uzyskanie przewag nad nami, - nie mogę nie być oburzonym na ludzi, którzy nigdy w skórze żołnierza nie byli, gdyż przeważnie od służby w wojsku uciekli, a później wyciągnęli ręce po beneficja, związane – dla mnie zupełnie wyraźnie – z ustawą o najwyższych władzach wojskowych.

A czy Pan Marszałek omawiał tę kwestię z ministrem, gen. Lucjanem ŻELIGOWSKIM ?

Pan gen. ŻELIGOWSKI stale rozmawiał ze mną i twierdził, że za główne zadanie poczytuje sobie wprowadzenie mnie do czynnej służby w armii. To też był dzisiaj u mnie i oświadczył, że czyni ostatnią próbę spowodowania cofnięcia tej ustawy z sejmu. Poszedł, o ile mi się zdaje, z gotową dymisją w kieszeni. Nie mogę więc nic, jak dotąd, zarzucić gen. ŻELIGOWSKIEMU, który, zdaje się, przy tej szarpaninie stracił nawet na zdrowiu.
Czy dymisja ministra Jędrzeja MORACZEWSKIEGO pozostaje w jakimś związku z tą sprawą ?
Pan Moraczewski stawiał jako jeden z postulatów przy wstępowaniu do gabinetu – jak mi to sam oświadczył – powrót mój do wojska, nie chcąc być ministrem, jeśli sprawa ta nie jest stanowczo zdecydowana. Prosiłem go wówczas, a było to przed samym sformowaniem gabinetu, by zechciał nie wiązać swojej osoby z tą sprawą. Uczyniłem zaś tak dlatego, że ceniąc wysoce tyloletniego mego przyjaciela i jego zawsze uczciwą i rozumną dla państwa pracę, nie chciałem mieć na swoim sumieniu zwiększenia jego kłopotów nie tylko w rządzie, ale i we własnym klubie. Pan Moraczewski na razie się zgodził, lecz wiem, że będąc również drażliwym na wady naszych urządzeń politycznych, stawiał wniosek w rządzie o rozpoczęcie pertraktacji ze mną. Zaplątał się prawie natychmiast w sieciach metod, tak mi dobrze znanych, a które opisywałem wyżej. Lecz wyjścia p. Moraczewskiego z gabinetu – zgodnie z jego wyjaśnieniami – nie jest wcale ze mną związane. Chyba ten splot intryg i różnych machinacji przyczynił się do wewnętrznego stanu niezadowolenia, o co już nie chciałem pytać przyjaciela.

Czy Pan Marszałek ma jakieś przypuszczenia co do konsekwencji wczorajszego – jak Pan to określił – zerwania pertraktacji ?

Droga, o ile mnie się zdaje, jest otwarta dla nowej ery SIKORSKIEGO, gdyż mocno wątpię, żeby przy takim moim postanowieniu sprawy łatwo było znaleźć wyższego oficera, który by się podjął po próbie gen. ŻELIGOWSKIEGO powtarzać jego doświadczenia. 


26-01-08 Jędrzej MORACZEWSKI stawia na radzie ministrów sprawę powrotu Marszałka do armii

Warszawa, 8 stycznia 1926 r.

Na posiedzeniu rady ministrów poza porządkiem dziennym zabrał głos minister MORACZEWSKI i podniósł sprawę obsadzenia stanowiska szefa sztabu generalnego.
W związku z tym minister Jędrzej MORACZEWSKI wskazał, że obecnie jest aktualna sprawa powołania Marszałka PIŁSUDSKIEGO do służby czynnej, gdyż on tylko może przerwać szkodliwe dla wojska prowizorium w sztabie generalnym.
Sytuacja w armii bez Marszałka PIŁSUDSKIEGO komplikuje się, gdyż szefostwo wojskowe zaprzestało prac w większym stylu.
Marszałek PIŁSUDSKI jedynie jest w stanie, w związku z obecnym budżetem, przeprowadzić redukcję w armii łącznie z oszczędnościami bez uszczerbku dla siły obronnej państwa.
W ożywionej dyskusji na ten temat wzięli udział prawie wszyscy ministrowie. Jedynie minister rolnictwa Władysław KIERNIK miał wątpliwości co do słuszności wywodów ministra MORACZEWSKIEGO.