Na urzędzie ministra spraw wewnętrznych widywałem Komendanta dosyć rzadko.
Nawet w czasie wyjazdów Pana Marszałka do Wilna nie zawsze udało mi się być na dworcu, gdyż podróże Komendanta trzymane byłe w całkowitej tajemnicy. Ja sam nie pchałem się, nie chcąc być posądzonym o natręctwo.
Pracowałem w swoim resorcie jak umiałem, nie wiedząc zupełnie, czy praca moja podoba się Komendantowi, czy nie. Kontakt tygodniowy podtrzymywałem z premierem (Kazimierzem) BARTLEM, który koordynował pracę ministrów, bądź w charakterze premiera, lub wicepremiera, gdy premierem był sam Pan Marszałek.
Na posiedzeniach Rady Ministrów i w gmachu Prezydium Komendant bywał bardzo rzadko. Za to premier (Kazimierz) BARTEL bywał dosyć często w Belwederze celem otrzymania od Komendanta ogólnych wytycznych polityki państwowej.
W tych warunkach nadeszło lato 1928 roku i większość ministrów szykowała się do wyjazdu na urlop, gdy gruchnęła wieść, że w dniu 25 czerwca odbędzie się Rada Gabinetowa na Zamku, a więc w obecności Pana Prezydenta.
Zrozumieliśmy od razu, że wobec tego będzie obecny także i Komendant.
Jakoż gdy zebraliśmy się już na Zamku, w sali łączącej adiutanturę z gabinetem Pana Prezydenta, sygnał trąbki, dochodzący z dziedzińca, oznajmił wystąpienie warty pod broń przed Komendantem, a w chwilę potem wszedł do sali Pan Marszałek.
Ubrany był, jak zwykle przy pobycie na Zamku, w błękitny mundur marszałka z odznaczeniami bojowymi.
W lewej ręce niósł Komendant szablę (na długich rapciach), czapkę – maciejówkę i białe rękawiczki. Po przywitaniu się z nami Pan Marszałek wszedł do gabinetu Pana Prezydenta.
W kilka minut później adiutant otworzył drzwi i przez gabinet weszliśmy do dużej narożnej sali z kolumnami, gdzie był ustawiony długi stół, nakryty suknem.
Po przywitaniu się z Panem Prezydentem obsiedliśmy stół i Komendant poprosił o głos, po czym złożył, jako szef gabinetu, dymisję na ręce Pana Prezydenta w imieniu wszystkich obecnych ministrów.
Sprawiedliwość wymaga zaznaczyć, że nikt z nas, ministrów, nie wiedział zupełnie o zamiarze Pana Marszałka podania się do dymisji, ale, oczywista, milczeliśmy z godnością.
Jako motywy dymisji podał Pan Marszałek swoje zdrowie, nie pozwalające Mu zajmować się jednocześnie całokształtem spraw rządu i przygotowywaniem obrony Państwa.
Znacznie ważniejszą jednak przyczyną dymisji Komendanta, jako szefa rządu, jest obecna konstytucja polska i związany z nią tryb i zasięg pracy prezesa Rady Ministrów.
Zdaniem Komendanta – szef gabinetu ministrów, w myśl naszych tradycji, musi pracować ze wszystkimi i często ma pracę podrzucaną przez innych ministrów, czyli musi „niańczyć cudze dzieci”.
Nawet przedstawiciele obcych państw zwracają się z szeregiem rzeczy do premiera, czyli cały świat daje mu „podrzutki”.
O ile zwrócić na to uwagę odnośnych ministrów – podają się oni do dymisji i trzeba ich uspokajać.
Czyli, zdaniem całego świata, prezes ministrów jest „omnipotens” to jest to samo, co „rienpotens”.
Ten stały nacisk najważniejszych spraw na szefa rządu, który przecież jest osobą przejściową, pochodzi ze zbyt małych prerogatyw Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, będącego czynnikiem stałem w życiu Państwa.
A przecież większa jeszcze ilość podrzutków niż do Pana Marszałka szła na pana BARTLA. Stąd zdrowie obydwóch jest już zepsute.
Musi być w państwie czynnik, musi być „ktoś, co może pozwolić albo nie pozwolić”.
Lekarze zabronili Komendantowi żyć dalej „w proteście z samym sobą”, co jest związane z codziennym pozwalaniem i niepozwalaniem na szereg spraw.
Komendant „nie może patrzeć spokojnie” na nieuregulowanie sprawy urzędniczej, której nie udało się mu załatwić …
Protestuje przeciwko temu, że nie załatwił tej sprawy, i to jedynie „z powodu ochrony jej przez ministrów”. Było to przecież łatwe …
Komendant „wpada w pasję”, gdy o tym myśli.
Druga rzecz, która nie udałą się Panu Marszałkowi, to „stanowcze zerwanie z paskudztwami przeszłości … Gdzieś nikły pieniądze, gdzieś kradli” …
System poprawy idzie naprzód, zdaniem Komendanta, ale nie dość szybko i radykalnie. Dowód to, że nawet „omnipotens – nie może.
Ostatnim motywem podania się Komendanta do dymisji jest Sejm, jego praca i zachowanie się oraz stosunek rządu i premiera do Sejmu.
„Nie jestem w stanie …. się długo i znosić szubrawstwa sejmowe, to dla mnie fizycznie niemożliwa rzecz !”
Jako przykład może służyć ostatnie uchwalenie budżetu przez Sejm. Na całym świecie w pracy parlamentarnej jest tu dwa „aut”: albo budżet przedłożony przez rząd jest przyjęty przez Sejm, labo nie jest przyjęty.
Na te dwa „aut” jednak w Polsce znaleziono trzecie – całkowita zmiana budowy budżetu, czyli – rozmiękczenie mózgu.
Komendant nie może tego robić.
Cieszy się, że był chory w czasie uchwalania budżetu przez Sejm, inaczej „gnaty byłyby połamane” …
Musi być szef gabinetu, który łatwiej się …
Nie chce z nimi gadać.
Składkowski też …. się, a nie bił po mordzie.
„M ...” (Marek), prawnik kauzyperda, prezes socjalistów, oni może chcą straszyć mnie prawniczymi określeniami !!”
„Pan Prezydent widzi, że ja szaleję, a mnie nie wolno szaleć” …
Tu musi być człowiek na premiera, który będzie, zdaniem Komendanta, bardziej kompromisowy.
„Ja staję, gdy jest burza, bo znam się na tym, ale na drobne rzeczy” … Oni uchwalają wysokość dochodu, którego rząd dać nie może.
„Jak Sejm Sejmem – takiej głupoty nie było !!”
Teraz Komendant reasumuje, że do prośby o dymisję zmusza Go: stan zdrowia, sprawa urzędnicza, nieuzgodnienie kompetencji ministrów i sprawa stosunku rządu do Sejmu.
Przekleństwa: „Kab ty cudze dzieci niańczył” - Komendant dłużej znosić nie może.
Jeżeli przyjdą rzeczy poważniejsze w życiu Państwa, Komendant zawsze służy swą osobą Panu Prezydentowi. Obecnie jednak podaje swój gabinet do dymisji.
Gdy Pan Prezydent zechce wezwać kogo innego na szefa rządu, to zawsze znajdzie Komendanta do pracy w wojsku i Generalnym Inspektoracie.
Za kilka miesięcy, jeżeli zajdzie potrzeba, Komendant gotów jest znów stawić się na wezwanie Pana Prezydenta jako szef gabinetu.
Wtedy znów trzeba będzie dobierać inny gabinet, „ale Składkowskiego nie wezmę, bo on się ….”, dodaje Komendant.
Po chwili milczenia, patrząc na mnie, Pan Marszałek mówi: „Ja się zresztą namyślę, ale musi bić jak stupajka !”
Zwracając się do Pana Prezydenta, Komendant proponuje, by nie doprowadzać do tego, żeby „jeden człowiek mógł być stały jako szef gabinetu”, natomiast dobrać trzech, czterech ludzi najodpowiedniejszych i zgranych ze sobą, którzy by rządzili jeden po drugim.
Tylko wtedy możliwa jest ciągłość linii rządów i odpoczynek jednego premiera przez czas gdy pracuje inny. Inaczej szef gabinetu może dojść do choroby i skończyć się.
Obecnie w stanie swego zdrowia Komendant widzi takie samo wyczerpanie i przemęczenie, jak w chwili gdy przestał być Naczelnikiem Państwa. Komendant gorączkuje i zupełnie już nie sypia.
„Wyjaśniłem więc powody i mus mojej dymisji. Zastawiam drzwi otwarte dla wybrańca Pana Prezydenta.
Rzecz niemożliwa obecnie do rozgłoszenia. Na razie – niemożliwe to ogłosić.
Ja staję do rozporządzenia każdego premiera, którego wyznaczy Pan Prezydent, ale postawię przyszłemu premierowi jako warunek urealnienie budżetu Ministerstwa Spraw Wojskowych”.
Przez czas formowania nowego gabinetu Pan Marszałek gotów jest jeszcze pełnić swe obowiązki.
Zwracając się do ministrów, mówi, pokazując swoją dłoń: „Jesteście w mojej łapce i nie radzę robić zamieszania !”
„Pan Prezydent będzie miał czas robić narady ze mną, prezesem Sejmu i Senatu” …
„Tak, jak ja starałem się robić przy Sejmie suwerennym: oni mi przedstawiali kandydatów, a ja ich wyrzucałem przez drzwi” …
„Prezes gabinetu musi robić także wszystkie roboty główne, a ministrowie są wobec Sejmu miękcy. Przecież ja mogę wskazać panów, którzy podawali się do dymisji.
Czy to jest omnipotencja prezesa gabinetu ?!
A podań ma – do sufitu ! …
Do Druskiennik przyjechała jedna kobieta aż ze Stanisławowa i mówi: „przyjechałam tu, bo pan bez roboty !!”
Tu Marszałek zamilkł, wyczerpany długim i gwałtownym mówieniem.
Pan Prezydent, zabierając głos, wyraził zadowolenie, że Komendant zgadza się na odpoczynek, leczenie i poprawę swego zdrowia. Pan Prezydent ma nadzieję, że po powrocie do zdrowia, Pan Marszałek wróci znów do decydującej pracy dla Państwa.
Obecnie Pan Prezydent wzywa ministrów do powstania z miejsc celem uczczenia zasług Komendanta jako premiera.
Pan Marszałek zwraca się z ulgą do Pana Prezydenta, mówiąc już półprywatnie: „Rzecz przechodzi do ciebie” …
Zmiana gabinetu ma nastąpić w ciągu siedmiu do dziesięciu dni, przy czym Komendant mówi z westchnieniem:
„Mnie kradną lato”.
Lekarze wysyłają Komendanta na południe, ale „tym lekarzom to tak łatwo bredzić”. Dlatego, o ile Pani Marszałkowa będzie mogła wyjechać z powodu zwichnięcia nogi, to Komendant osobiście odwiezie dzieci nad morze.
Żegnamy się z Panem prezydentem i Komendantem.
Zostaje tylko minister (Jędrzej) MORACZEWSKI, którego zatrzymuje Pan Marszałek.
Opuszczamy Zamek pod silnym wrażeniem słów Komendanta. Było to pierwsze ostrzeżenie ze strony Pana Marszałka, że kiedyś będzie musiał odciążyć się w ogromie pracy państwowej.
Na drugi dzień, 27 czerwca 1928 roku, gabinet Komendanta otrzymał dymisję od Prezydenta Rzeczypospolitej.
Tyle gadaniny o zdrowiu, przemęczeniu, nerwach i Bóg wie jeszcze o czym, aby potem "stery rządu" oddać "super zdrowemu" Kazimierzowi BARTLOWI.
Jak to nazwać ?