Warszawa, 23 lutego 1926 r.
Wywiad Marszałka PIŁSUDSKIEGO w „Expressie Porannym”
Czy można prosić Pana Marszałka o podzielenie się z opinią publiczną wrażeniami z piątkowej uchwały Rady Ministrów w sprawie ustawy o organizacji naczelnych władz wojskowych ?
Czy pan kiedy słyszał jedno nadzwyczajne słowo lwowskie, trudne do wymówienia, lecz za to zupełnie odpowiadające na postawione pytanie, a mianowicie słowo „zakałapućkać”. Zawsze je z trudem wymawiałem, albowiem mam organiczny wstręt do czynności, którą ono określa.
Zdaniem moim więc sprawa została należycie „zakałapućkana” i cel, który miał rząd, został w ten sposób osiągnięty. Zgodnie z przepowiednią, którą dałem, zostało powiedziane i „tak”, które oznacza „nie” i „nie”, które oznacza „tak”. Byłem zresztą na to zupełnie przygotowany.
Więc Pan Marszałek sądzi, że celem rządu było niedopuszczenie go do wojska ?
Ależ panie. Każdy wywiad z panem kończyłem określeniem istotnego celu tego rządu w sprawie wojska. Torowane są drogi nie dla kogo innego, jak dla tych generałów, którzy byli bardzo wygodni dla innych, nie związanych w wojskiem celów, dla gen. SZEPTYCKIEGO i SIKORSKIEGO.
Weźmy tylko chociażby fakty z najświeższej doby. Gdzieś we Lwowie jakieś pieski dziennikarskie wydają durne pisemko, którego fachem było ubliżanie Józefowi PIŁSUDSKIEMU. Kilku legionistów, obrażonych w ten sposób w swoich uczuciach, zamanifestowało tę obrazę na policzkach tych jegomościów. Mogliby, naturalnie, odpowiadać, jak to zawsze bywa, z wolnej stopy. Lecz gęba takich panów jest zbyt droga dla rządu i legioniści, jako wydziedziczeni z beneficjów Polski, zostali – jak słyszę – zaaresztowani. Jednocześnie zaś prowadzi się namiętną obronę, urzędowymi zupełnie krokami, beneficjowych typów generalskich.
Oczekuję też, jako oznaki powrotu do tej cudownej – widocznie rządowi bardzo miłej – ery, otoczenia Marszałka Polski szpiegami i agentami politycznymi, jednym słowem powrotu systemu pp. SZEPTYCKIEGO i SIKORSKIEGO, - wygodnych niezmiernie dla tych rządów, z którymi ja osobiście nie pracowałem. A wiadomo przecież zupełnie wyraźnie – z czego się bardzo cieszę – kto w tym „zakałapućkaniu” występował przeciw moim żądaniom.
Pan Marszałek ma na myśli przebieg piątkowego posiedzenia Rady Ministrów ?
Tak jest. Przecież ogłoszono, że przeciw moim żądaniom występowali pp. Stanisław GRABSKI, ZDZIECHOWSKI oraz KIERNIK i OSIECKI, - przedstawiciele klubów, które ongiś charakteryzowały rząd, przy którym, gdy tylko został sformułowany, odszedłem od wszelkiej pracy państwowej i wytłumaczyłem swoje ustąpienie w przemówieniu w sali Malinowej. (Hotel „Bristol” w Warszawie, 3 lipca 1923 r.)
Rząd ten z tak wielkim hukiem i hałasem formowany, w kilka miesięcy zakończył swój marny żywot, pozostawiwszy po sobie trudne już do „zakałapućkania” dziedzictwo. Widocznym jest zatem dla mnie, że ta wilka sprzeczność, nawet nie poglądów i przekonań, lecz sposobów postępowania w stosunku do państwa nie została po upływie dwóch i pół lat usunięta przez tych panów i widocznie istnieje w nich dostatecznie wyraźny powód do obaw przed moim powrotem do życia państwowego.
Rozumiem, że niezmiennym warunkiem tego powrotu jest wycofanie znanej ustawy z Sejmu.
Naturalnie. Skoncentrowałem umyślnie swoje warunki dla pertraktacji jedynie na ustawie SIKORSKIEGO, jako na nadzwyczajnie cennej perełce całego uprzedniego systemu, wiedząc z góry, że na tym przełamać się musi system patrzenia na moją pracę w państwie i na służbę w wojsku.
Postawiłem to tak wyraźnie, że w liście do Pana Prezydenta, który mnie o to pytał, nazwałem tę ustawę „śmierdzącym łóżeczkiem”, które chciano posłać dla mnie, gdy wiedziano, że vox populi, bez względu na wszystko, wołać będzie o mnie w chwilach niebezpieczeństwa.
Dodałem przy tym, że w takie „Śmierdzące łóżeczko” nigdy się nie położę. Rząd więc może pozostać z tym meblem, nie licząc absolutnie na mnie.