Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stanisław Thugutt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Stanisław Thugutt. Pokaż wszystkie posty

29-09-23 Marszałek DASZYŃSKI odpowiada Marszałkowi PIŁSUDSKIEMU

23 września Marszałek Sejmu Ignacy DASZYŃSKI rozesłał do redakcji dzienników następujący artykuł pod tytułem „NIEWCZESNE ŻALE”.

W początkach września zgłosił się do mnie pan premier Kazimierz ŚWITALSKI, a zapytany przeze mnie, czemu zawdzięczam jego wizytę, prosił mnie o pośrednictwo w zwołaniu konferencji z przywódcami klubów poselskich z rządem w sprawie racjonalnego traktowania budżetu. Wyłączył tylko panów Ukraińców i komunistów. Konferencja nie doszła do skutku chociaż, a może dlatego, że miał w niej wziąć udział Pan Marszałek PIŁSUDSKI.
Z licznych artykułów i przemówień panów przywódców klubowych można dziś sumiennie wywnioskować, że pragnęli oni i pragną zwołania sesji sejmowej i że w sejmie gotowi są rozmawiać z rządem i Panem Marszałkiem Piłsudskim.
Można to nazwać Kanape-Fragen, ale niepodobna wziąć za złe posłom, że po sześciu miesiącach przymusowych ferii, żądają zwołania parlamentu, ażeby omówić, jak ulżyć niedoli ludności, dotkniętej obecnym stanem gospodarczym, opracować odpowiednie ustawy i dowiedzieć się, czego właściwie Rząd chce i jakich metod zamierza się trzymać przy traktowaniu budżetu. Wszak rząd ma obowiązek konstytucyjny przedłożyć parlamentowi budżet w październiku. Cóż dziwnego, że posłowie we wrześniu zwracają uwagę rządowi, żeby zamiast nieoficjalnej narady, umożliwił naradę oficjalną, zamiast konwentu seniorów – prezydium rady ministrów zwołało sejm i w sejmie swoje poglądy wyłuszczył.
Wręczając panu premierowi odpowiedzi siedmiu klubów dodałem, że gdyby zechciał w tej sprawie zwrócić się jeszcze do mnie, oczekuję wiadomości do wtorku, dnia 17 września.
Konferencja z panami posłami do skutku nie doszła.
Rozumiem rozgoryczenie z tego powodu pana premiera Świtalskiego: wszak to po 5 miesiącach pracy i urlopach wypoczynkowych, pierwszy krok przezeń uczyniony w sejmie i pierwszy ten krok nie udał się.
Przypuszczać wolno, że młody (43 lata) premier nie zraził się tym pierwszym niepowodzeniem.
Ale czego nie rozumiem, to niezadowolenia Pana Marszałka Piłsudskiego, że nie było konferencji z panami posłami.
Jak to ? Po słynnej herbatce w prezydium rady ministrów u pana dr Kazimierza BARTLA w maju 1926 r., po igraszkach ze „zwoływaniem i otwieraniem” sejmu, po obelgach listu z 1 lipca 1928 r., po obeldze nieposłania oficerów do sejmu do opracowania budżetu ministerstwa spraw wojskowych, aby tam nie zhańbiono munduru wojskowego, po obelgach w mowie senackiej w roku 1929, po obelgach w artykule „Dno oka”, po przemówieniu przed Trybunałem Stanu, po zadokumentowaniu nienawiści i pogardy do całego sejmu i do wszystkich posłów może Pan Marszałek Piłsudski wyrażać jeszcze niezadowolenie, że panowie posłowie nie przyszli na naradę, gdzie on miał przemawiać ?
Niedobrze rozumiem dlaczego pisze artykuł pod prześlicznym tytułem „GASNĄCEMU ŚWIATU”, w którym drukuje własne wierszyki i wspomina młode lata i Olimp i Piękną Helenę, porusza skarbu uczuć ze wspomnień dziecięcych, a potem lży, chociaż tym razem nieco ciszej, nie tak gromko jak poprzednio. Tak, pośród obelg czuć jak gdyby melancholię …
Aby znaleźć punkt wyjścia dla swojego artykułu, powołuje się Pan Marszałek Piłsudski na rozmowę ze mną, która odbyła się 24 czerwca o godzinie 5 do 6 po południu w Belwederze.
Było nas tylko dwóch. Pan Marszałek wiele szczegółów rozmowy zdaje się nie pamięta, ale ja mam pamięć w tych rzeczach dobrą. Ustalę zatem wyraźnie punkt wyjścia, to jest część rozmowy czerwcowej, ale najpierw jedna uwaga. Osoba trzecia, politycznie obojętna, udała się do Pana Marszałka Piłsudskiego z zapytaniem, czy chce mnie przyjąć. Po otrzymaniu zgody, udzielonej osobie trzeciej, dano mi znać o tym. Musiałem więc napisać list do Pana Marszałka Piłsudskiego z prośbą o naznaczenie terminu rozmowy. Oznaczono 5 godzinę w poniedziałek, 24 czerwca. Kiedyśmy usiedli, przedstawiłem niedolę kraju. Przytoczyłem, że znów bierze się u nas 3 – 5% miesięcznie od pożyczek, że ruch budowlany jest w okropnym zastoju, ze płace robotnicze są nadzwyczaj niskie, że chłopi dostają za zboże kilkanaście złotych za korzec, a kartofli nawet nie próbują wywozić na targi, że ciasnota pieniężna i bieda dokucza ogromnej masie ludności w państwie. Ciężkie położenie ekonomiczne potęguje jeszcze ciągła walka rządu z sejmem tak, że ludność jest zaniepokojona ekonomicznie i politycznie.
Prosiłem o decyzję w stosunku do sejmu. Albo niech Rząd rozwiąże sejm, a wtedy już nie mamy nic do powiedzenia, albo, jeżeli sejm ma dalej istnieć, potrzeba, aby mógł pracować z rządem i w tym celu trzeba stworzyć większość.
Większość ta nie musi być na dłuższy czas stworzona, tylko ma położyć kres walce i umożliwić współpracę. Zwróciłem uwagę, że trzeba by stworzyć większość chociażby dla przeprowadzenia pewnych niezbędnych, umówionych poprzednio projektów. Zauważyłem dalej, że kluby PPS i „Wyzwolenie” gotowe są do nieuprzedzonego dyskutowania poważnych propozycji, które powinien uczynić klub BBWR, jako klub najsilniejszy. Wskazałem na ostatni kongres „Wyzwolenia”, gdzie olbrzymia większość wyznaczyła panu Stanisławowi THUGUTTOWI miejsce w szeregu. Jednym słowem wskazałem, że opozycja PPS i „Wyzwolenia” staje się ze względu na ciężkie położenie kraju i potrzebę zaradzenia niedoli ludności i w poczuciu odpowiedzialności za losy kraju znacznie bardziej umiarkowaną.
Zaznaczyłem dalej, że w sprawie zmiany konstytucji nie słyszeliśmy dotąd w sejmie nic więcej, jak tylko mowy „sztandarowe”, a nie mieliśmy sposobności usłyszeć spokojnych obrad i argumentów komisji. Dałem wyraz zapatrywaniu, iż zmianę konstytucji potrzeba przeprowadzić argumentami, a nie kijem. (Odpowiedzi na to właśnie zapatrywanie nie widzę potrzeby tutaj przytaczać).
Nikt mnie do wyrażania moich zapatrywań do Belwederu nie wysyłał. Poszedłem do Belwederu, bo tam mieszkał człowiek, który miał faktyczną władzę zwierzchnią od maja 1926 roku. Poszedłem wtedy, gdy położenie gospodarcze i polityczne kraju było ciężkie i nie czekałem, aż się do jakiegoś rozpaczliwego stopnia pogorszy. Nie mam armat do dyspozycji, ani nie sądzę, żeby przelewem krwi należało w Polsce poprawiać rozpaczliwą sytuację gospodarczą i polityczną i nie dbać oto wtedy, kiedy sytuację można jeszcze opanować.
Mówiłem Panu Marszałkowi Piłsudskiemu po raz pierwszy to, z czym się nie kryłem i nie kryję przed nikim. Żaden rozumny człowiek nie może cieszyć się z nieustannej walki rządu, jaką prowadzi z przedstawicielami narodu, żaden nie chce bezsilnego parlamentu ani bezprawnego rządu.
Każdy, kto chce normalnego życia parlamentarnego i rządu, musi w naszych warunkach dążyć do wytworzenia większości parlamentarnej zgodnej z rządem i do rządu, liczącego się ściśle z wolą większości parlamentarnej. Kto tego nie rozumie, niechaj nie zajmuje się sprawami rządu ani sejmu. Kto zaś to rozumie, niechaj weźmie spis klubów poselskich, ich liczebność i ich skład osobisty i wówczas łatwiej pojmie myśli moje, troski i obowiązki człowieka, którego przecież wybrano marszałkiem sejmu i zastępcą Prezydenta Rzeczypospolitej.
Ale wróćmy do punktu wyjścia.
Na moje wywody Pan Marszałek Piłsudski odpowiedział odmownie. Nie zacytuję tu jego słów, bo mnie dotąd do tego nie upoważnił. W dalszym toku rozmowy radził mówić z premierem Świtalskim i Walerym SŁAWKIEM, ale uczynił to w formie tak – delikatnie mówiąc - „oryginalnej”, że z góry powiedziałem mu, ze z panem Świtalskim i Sławkiem o sejmie i o stworzeniu większości mówić nie myślę. Nie chcę być niegrzeczny wobec żadnego z tych obywateli, ale sami chyba się zgodzą, że o rzeczach tych należało mówić z Panem Marszałkiem Piłsudskim i dopiero w zgodzie z nim zacząć rozmowę z nimi.
Tyle Pan Marszałek Piłsudski.

W parę dni po tej rozmowie stanął Pan Marszałek przed Trybunałem Stanu. Mowy jego nie myślę tu przytaczać. Byłby wariat ten, kto z tej mowy chciałby wywnioskować o jakiejkolwiek pojednawczości Pana Marszałka Piłsudskiego wobec sejmu, konstytucji czy obowiązujących ustaw państwowych. Pan premier Świtalski, mając wiadomość o mojej rozmowie w Belwederze, wyjechał do Biarritz, a poseł Sławek wyjechał również do Francji. Wszyscy trzej nie myśleli zatem liczyć się z jakąś sytuacją, stworzoną rzekomo dnia 24 czerwca w Belwederze …
Aż dopiero dnia 22 września uczyniono mi zaszczyt powoływania się na moją sugestię, którą odrzucono i zlekceważono w czerwcu, która nagle miała się stać podstawą zmiany kursu rządowego we wrześniu …
Od tego zaszczytu muszę się stanowczo uchylić.

Na dalsze wywody artykułu pod tytułem „Gasnącemu światu” nie mam zamiaru reagować. Kto sejmu nienawidzi i sejmem gardzi całej duszy osłabia się tylko podobnymi artykułami. Obawiam się obecnie, że gdyby sejm składał się z 444 zwolenników dzisiejszego systemu rządzenia Polską, jeszcze by łaski w oczach Marszałka Piłsudskiego nie znalazł.
Nawet po uchwaleniu pokornie wszystkiego, czego by zażądał.
IGNACY DASZYŃSKI


jerzy@milek.eu.org

29-09-04 Marszałek PIŁSUDSKI pisze epitafium "Gasnącemu światu"

4 września 1929 r. premier Kazimierz Świtalski przedstawił marszałkowi Sejmu Ignacemu DASZYŃSKIEMU odbycia cyklu spotkań z przedstawicielami klubów parlamentach w sprawie usprawnienia prac i debat nad budżetem przyszłorocznym bez zwoływania sesji nadzwyczajnej.
 Był to pomysł Marszałka PIŁSUDSKIEGO, przedstawiony premierowi i prezesowi Klubu BBWR Waleremu SŁAWKOWI w Druskiennikach w dniu 21 sierpnia. Pomysł miał w zamyśle zdyskredytowanie opozycji parlamentarnej, gdyż niemożliwym do pomyślenia było uzgodnienie jednolitego stanowiska lewicy i prawicy sejmowej w tak drażliwej sprawie, nie mającej precedensu i podstaw prawnych. Oczywistym było więc odrzucenie propozycji rządowej przez opozycję, co ta uczyniła do dnia 13 września odrębnymi pismami.

22 września 1929 r. ukazał się w prasie stołecznej artykuł Marszałka Józefa PIŁSUDSKIEGO:

Gasnącemu światu

Na przód „ad rem”. Gdzieś w czerwcu, gdyż ściśle daty nie mogę sobie przypomnieć, zgłosił się do mnie pan Ignacy DASZYŃSKI, marszałek sejmu polskiego. Gdy go zapytałem, czemu mam zawdzięczać jego wizytę, rozpoczął od długiego, bardzo nieudolnie skonstruowanego opisu niezwykle rozpaczliwego stanu kraju pod względem finansowym, ekonomicznym i gospodarczym. Gdybym był naiwny albo bardzo, bardzo nierozsądny, tobym popaść mógł w wielką rozpacz z powodu zbliżającej się pełnej ruiny Polski i jej z tego powodu zguby. Następnie zaś zauważył, że po powrocie swoim z zagranicy spostrzegł w obozie socjalistycznym wielką zmianę, polegającą na tym, iż wielu z jego partyjnych towarzyszy, dotąd nieprzyjaźnie względem rządu usposobionych, staje się jego zwolennikami i nie chce dalej prowadzić taktyki bezpłodnej opozycji. Zauważył dalej, że po zjeździe „Wyzwolenia” (13-14 czerwca 1929), gdzie nie wybrano do zarządu partii wszystkich zdecydowanych nieprzyjaciół rządu, zacytował przy tym pana (Stanisława) THUGUTTA, nie można nie widzieć także i w tym stronnictwie jakiejś przemiany, analogicznej do tego, co mówił poprzednio o socjalistach. Jako wywód z tego, z czym do mnie wystąpił, dał swoje przypuszczenie, iż może stan ten daje możność uformowania stałej większości parlamentarnej, złożonej z Bloku Bezpartyjnego oraz stronnictw socjalistycznego i Wyzwolenia. Usunęłoby to, zdaniem jego, różne niedokładności życia państwowego polskiego. W odpowiedzi na to zakomunikowałem panu Daszyńskiemu, iż nie będąc szefem gabinetu, wolałbym tę rozmowę oddać w ręce premiera ŚWITALSKIEGO, sądząc, że on łatwiej, niż ja, zająć się tym jest w stanie, poradziłem mu również w sprawie Bloku Bezpartyjnego skierować siebie drogą naturalną – do pana prezesa tego klubu, posła Walerego SŁAWKA. Tak się w czerwcu rozpoczęła historia, której zakończenie mamy obecnie.
(...........)
 
 

26-02-17 Odwalcie się od mojego wojska, posłowie z kuzynkami swoimi - J. PIŁSUDSKI

Warszawa, 17 lutego 1926 r.

Wywiad w „Kurierze Porannym” o niezależności politycznej wojska.

Ponieważ wywiady udzielone nam przez Pana Marszałka, wywołały na łamach prasy dość obfitą dyskusję na temat wojska i jego roli w państwie, czy Pan Marszałek nie zgodziłby się dać swoje miarodajne oświetlenie tego zagadnienia ?

Niedawno miałem wśród oficerów odczyt w tej sprawie. Nieraz, gdy o tym myślę, wydaje mi się, że ta prosta skądinąd kwestia w Polsce została tak śmiesznie skomplikowana i tak po cudacku wykrzywiona, iż wydaje się być najlepszym świadectwem tego, czego dowodziłem w swoim odczycie w sali Szkoły Podchorążych.
Dowodziłem bowiem tam historycznie, że Polska tradycji wojskowej nie posiada wcale, gdyż sięgać by musiała aż do epoki Piastów i Jagiellonów, do czasów więc dość zamierzchłych, by do tej tradycji się dokopać. We wszystkim bowiem późniejszych epokach Polacy starannie raczej z instytucją wojska walczyli i od niej się odsuwali, niż się nią na serio zajmowali. Specjalnie zaś w tym pokoleniu, w którym żyjemy, istnieje wyraźna niechęć do ujmowania sprawy wojska, jako jednej z konieczności życiowych każdego państwa, przynajmniej dotąd – będącą skutkiem wyraźnego znikczemnienia umysłu polskiego, po klęsce 1963 r.
Wojsko – proszę pana – istnieje wszędzie, gdzie tylko istnieją państwa zorganizowane. Słusznie czy niesłusznie taj jest, - nie ulega to żadnej wątpliwości i żadna komisja historyczna, chociażby „ad hoc” zwołana, nie potrafi temu zaprzeczyć. Istnieje więc i u nas i mimo wyraźnej niechęci po temu, może nie tyle obywateli, ile ich przedstawicieli w sejmie i rządzie, pochłania nawet sporą ilość funduszów publicznych z naszego budżetu. Lecz za to sama treść wojska i związane z tą treścią interesy życia, nawet codziennego, są najzupełniej dalekie od wszystkiego tego, czym się codziennie zajmują panowie z sejmu i rządu. I nie dziwota ! Na 600 powiedzmy głów, mających myśleć centralnie o państwie, znajdziemy nie więcej niż 20, należących do ludzie, którzy w wojsku, chociażby w szarży najniższej, służyli, i którzy z tej służby wynieśli wrażenia i wspomnienia, na czym właściwie ta służba polega. I ci tylko mogliby odpowiadać na pytanie, gdzie właściwie człowiekowi, zapiętemu w mundur, jest ciężko, jak właściwie myśleć może taki obywatel, ćwiczący w koszarach czy w polu; jak np. i od czego zależy kariera służbowa podoficera czy oficera; nawet czego właściwie uczą żołnierza na ćwiczeniach i co z tego pozostaje czy w głowie, czy w przyzwyczajeniach człowieka, który służbę wojskową przeszedł. Jeżeli np. każdy z tych 600 panów razem – powiedzmy – z panem i ze mną, po 8 latach ćwiczeń w szkołach średnich spokojnie i ze śmiechem mówi, że nie potrafiłby teraz przetłumaczyć Herodota, Homera, czy Liwiusza, to żaden z tych panów nie ma tych podstaw do sądzenia, co po kilku zaledwie miesiącach służby wojskowej zostaje w głowach ze skomplikowanej do nadzwyczajności obecnej musztry bojowej, powiedzmy, kompanii piechoty. A jednak o tym w podskokach, wesoło po rządach i sejmach się krzyczy.
Wojsko w Polsce, jak i wszędzie, jest zupełnie specjalną funkcją państwową, odrębną w zasadzie od innych. Ba ! Rozmyślnie wyłączoną jest ta funkcja z reszty społeczeństwa przez zakaz wpływu nawet głosem, oddanym przy wyborach, na życie polityczne. Dlatego zapytać się godzi, czemu to życie wojskowe, tak rozmyślnie wyłączone z życia politycznego, ma jednak zależeć co dnia tak bardzo od kaprysów tego życia politycznego ? Tym jest konieczniejsze to pytanie, gdy z góry rzec można, że to życie polityczne w sejmie i rządzie żadnego zainteresowania w stosunku do tego życia w wojsku wcale nie ma i mieć nie chce, a racjonalnego sądu wyrazić nie może, choćby chciało. Istnieje w tym wszystkim sprzeczność, która – niech mi pan wierzy – głęboko i nadzwyczajnie upokarza każdego z myślących żołnierzy, którzy nie tak łatwo chcą zostać na łasce zmiennych fluktow i humorów panów posłów i senatorów. Specjalnie, gdy widzę, jak w tych zmiennych humorach wybitną rolę ma grać najbardziej poziomych interesów czy to wybrańców, czy wyborców.

Z tego, co Pan Marszałek powiedział, zdaje się wynikać, że nasz parlament i rządy nie doceniają zasadniczej sprzeczności między życiem wojska i społeczeństwa. Czy dobrze zrozumiałem myśl Pana Marszałka ?

Ale owszem. Chcę jeszcze bardziej tę sprzeczność uwydatnić, gdy powiem, że wojsko na całym bożym świecie, a więc i u nas, jest ciągle uczone tylko jednej rzeczy, mianowicie – jak bić się najlepiej na wojnie i jak nauczyć się zwyciężać nieprzyjaciela w zbrojnym starciu, wtedy, gdy życie wszystkich innych obywateli niewojskowych biegnie torem ścisłe pokojowym, nie szukając ani w myślach, ani w zamiarach tego, co jest wojną. Wiec z chwilą, gdy tak jest, a to sobie spokojnie w oczy powiedzieć zawsze należy, nie wolno ani przenosić swojej niechęci do prowadzenia wojny na wojsko, które, pomimo pokojowości życia, pełni swą służbę na wypadek wojny, - ani też ze zmienności pokojowych prac politycznych wnosić o konieczności podporządkowania tej zmienności i funkcji wojska w państwie, gdy, powtarzam, jest ona tak rozmyślnie wyodrębniona od życia politycznego, pędzonego w pokoju.
Przechodząc od teorii do praktyki, czy dwuletnie perypetie projektów ustaw o organizacji naczelnych władz wojskowych nie są, zdaniem Pana Marszałka, ilustracją przeoczenia tego właśnie problemu u naszych parlamentarzystów ?

Ustawy, o których pan mówi, mają dwie strony, z których je zawsze ujmuję. Jedna z nich – to chęć uwiecznienia złych doświadczeń raczej wojny ubiegłej, niż pokoju, uwiecznienia kiepskich tradycji „Naczelnych Dowództw” i sposobu finansowania wojny. O tym mówiłem już z panem nieraz. Lecz niechybnie, gdy się pomyśli o metodzie, z jaką ustawa ta była traktowana, i gdy się przypomni jej całe liche i marne życie w komisji wojskowej sejmu, z dodatkami, poprawkami i istotnymi motywami oraz środkami, za pomocą których te poprawki, dodatki i zmiany przeprowadzano, - to jest ona istotnie największą, choć najlichszą, ilustracją tego, co poprzednio mówiłem. Święciły przy tej ustawie tryumf wszystkie macherstwa i pokątne doradztwa wszystkich konwentyklów i tajnych układów w sejmie, niekiedy nawet nie stronnictw, ale poszczególnych posłów, w związku z ich wygodami najzupełniej prywatnymi, tak, że wydawać by się mogło, iż prywatna wygoda dalekiej, może bardzo dalekiej kuzynki jakiegoś posła jest rzucona na szalę jedną obok takiej czy innej dostawy wojskowej, gdy na drugiej szali waży się krew ludzka, czyli żołnierska, metody przygotowania wojska do możliwych konfliktów zbrojnych, no i wszystkie sprawy, związane z życiem codziennym wojska, zarówno podczas pokoju, jak i wojny.

Czyżby to było możliwe, Panie Marszałku ?

Niech pan nie będzie zanadto naiwny i niech pan więcej czasu poświęci piciu czarnej kawy lub czegoś mocniejszego, o ile stać pana na to, w bufecie sejmowym, gdyż dam panu zaraz jedną z najwspanialszych ilustracji, z której obecnie przy swojej rekonwalescencji, leżąc w samotności na kanapie, nieraz pękałem ze śmiechu. Myślałem mianowicie o różnych perypetiach sojuszów i koalicji, przez które przebiegł nasz sejm i nasi politycy w tak niedawnych jeszcze czasach. Niech pan sobie przypomni np. nagły i niespodziewany sojusz dwóch panów, p. Stanisława GRABSKIEGO z p. Stanisławem THUGUTTEM, przeciwko któremu zażartą prowadził walkę p. Norbert BARLICKI. Niech pan teraz kota odwróci ogonem i zrobi nowy sojusz, p. Stanisława GRABSKIEGO z p. Norbertem BARLICKIM z wykluczeniem p. Stanisława THUGUTTA. I niech pan pomyśli tylko, czy może wpływać na karierę i służbę oficera i podoficera to, że przy czarnej kawie w bufecie sejmowym zgodnie czy niezgodnie rozmawiają ze sobą p. Norbert BARLICKI z p. Stanisławem GRABSKIM. Niech się ci panowie całują w ten lub inny sposób po buziach, niech w ten czy w inny sposób czynią do siebie grymasy, niech sobie wygrażają pięściami lub te czy inne obiecują beneficja, lecz na miły Bóg, cóż to ma lub może mieć z urządzeniem wojska, z jego codzienną pracą, z kwalifikacją zdatności tego czy innego oficera do dowodzenia pułkiem, czy tego lub innego generała do dowodzenia dywizją ? Są to rzeczy w żadnym wypadku niewspółmierne i gdy np. jutro p. Stanisław THUGUTT z p. Norbertem BARLICKIM siądą do stołu bez p. Stanisława GRABSKIEGO, to znowu z tego nie można wyciągać wniosku o nowych poprawkach do ustaw o naczelnych władzach wojskowych, ani też o zmianie nauczania i ćwiczenia żołnierzy w koszarach czy w polu. Są to rzeczy całkiem dla treści życia wojskowego obojętne i żadnego między sobą logicznego związku nie mające. A jednak ustawy o naczelnych władzach wojskowych były prowadzone nie inną metodą, jak dogadzaniem głupstwom, gadanym o wojsku i jego pracy i jego dowódcach przy tym czy innym stoliku z czarną kawą lub innymi napojami w bufecie sejmowym. A przeciągając dalej ten obrazek, można by było powiedzieć, że nawet los jakiegokolwiek paragrafu mógłby zależeć od mniejszego lub większego zadowolenia mniej lub więcej dalekiej kuzynki mniej lub więcej wybitnego męża stanu.

Wobec tego, że kwestia wycofania tej ustawy jest aktualna, czy Pan Marszałek nie zmienił swej wypowiedzianej w poprzednim wywiadzie prognozy ?

Kochany panie – pyta mnie pan za każdym razem o to samo. Już z samego faktu zwlekania z tą prostą koniecznością to o jeden, to o dwa, to o cztery, to o pięć dni winien by pan wnosić o słuszności mojej prognozy, jasnej i niedwuznacznej. Brzmi ona zawsze jednakowo, a mianowicie: dla prolongowania zwyczajów i obyczajów, nabytych w dwóch sejmach, które to zwyczaje i obyczaje są tysiąc razy gorsze, niż krytykowana szeroko zła nasza Konstytucja, - koalicyjny rząd dla wywyższenia prestiżu tych właśnie zwyczajów i obyczajów wyrównuje drogę nie dla kogo innego, jak dla tych, co w stosunku do wojska „magna pars fuerunt” związania go nawet nie ze złą Konstytucją, lecz z tysiąc razy gorszymi zwyczajami i obyczajami dwóch sejmów, to znaczy dla generałów SIKORSKIEGO i SZEPTYCKIEGO